sobota, 1 grudnia 2007

Nowy obrazek.

Nawiązując do poprzedniego posta - byłam w parku i zaobserwowałam, że mieszkańcy Kunmingu, w przeciwieństwie do mojej ukochanej Katarzyny absolutnie nie mają nic do mew, wręcz mają na ich punkcie coś, co mój tutejszy znajomy nazywa hyziem. No więc hyzia mają na maksa, robią im zdjęcia, jak kto nie ma aparatu, to się po prostu gapi, lub wrzuca im spore kawałki bagietki do tej żbury. Cóż za marnotrawstwo bagietki. W całym Kunmingu z trzy miejsca są, gdzie bagietkę można dostać i są to supermarkety sieci 家乐福, po naszemu Carrefour, a tutaj oto, nad tym właśnie bajorem zatęchłym, co rusz budkę z bagietkami się napotyka, a na bagietkach jest folijka, a na folijce ewidentnie, że dla ptaków się to zdaje wyłącznie. Bo jak na Chińczyka-ludzia, to pieczywo to jest za słone. W tutejszych piekarniach wypieka się nawet minipizzę słodszą od drożdżowca ze śliwkami mej własnej roboty. No ale ja głodna byłam, to sobie kupiłam taką dla ptaków bagietkę i spożyłam, a co tam. Sensację wzbudzałam. No ale ja już i tak wzbudzam sensację swoją najnowszą fryzurą (czasem tylko ktoś mnie zapytuje, jakiego rodzaju mam nowotwór), więc za bardzo mną to nie poruszyło.
Oprócz gapienia się na mewy za pomocą aparatu lub, czasem, za pomocą oczu, Chińczycy jeszcze straszyli te ptaki, żeby raczyły podnieść swe kupry znad tafli wody, wywołując dość ciekawy efekt. Gdyby jeszcze przy zrywaniu się do lotu każdy z tych ptaków nie zostawiał części spożytych uprzednio bagietek gdzieś pod sobą, miałoby to nawet walory wybitnie estetyczne.
W parku zaczepiło mnie dwóch młodzianów chińskiej narodowości (chociaż niekoniecznie, ponieważ, jak się potem okazało, studiują na University of Nationalities), którzy najpierw chcieli, bym im zrobiła zdjęcie, potem chcieli sobie ze mną robić zdjęcia, a następnie już chcieli mój numer telefonu. Albwiem chcieliby improve their english. Ze mną improve? Super! Dałam im więc mój adres e-mail (albowiem, jak wiadomo, my mobile has been stolen, i tak dalej). No i na razie nie napisali nic, a obiecali. Nie wiem, czy mam to traktować jako świadectwo chińskiej niesłowności, czy może jako świadectwo niechińskiej niesłowności (bo w końcu studenci Uniwersytetu Narodowości, co w praktyce oznacza w Chinach mniejszości narodowe - w Yunnanie jest ich chyba z 30). No i jeszcze mogą się odezwać. Bo przecież mogą nie mieć Internetu w tym swoim akademiku. To znaczy jak mieszkają w akademiku to na pewno nie mają Internetu. Muszę kiedyś sfotografować chińskie akademiki i wrzucić na pikasę.
A tymczasem wrzuciłam zdjęcia ptaszorów, których moja ukochana Katarzyna nienawidzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz