poniedziałek, 21 lipca 2008

sobota, 19 lipca 2008

wtorek, 15 lipca 2008

Dedykuje Wywloce, buldozycy, K., wariatce.

... te piosenke. Jednego z moich ulubionych bendow. Prosze panstwa, Archive, Fuck you:

There's a look on your face I would like to knock out
See the sin in your grin and the shape of your mouth
All I want is to see you in terrible pain
Though we won't ever meet I remember your name
You`re a scum, you're a scum and I hope that you know
That the cracks in your smile are beginning to show
Now the world needs to see that it's time you should go
There's no light in your eyes and your brain is too slow
Bet you sleep like a child with your thumb in your mouth
I could creep up beside put a gun in your mouth
Makes me sick when I hear all the shit that you say
So much crap coming out it must take you all day
There's a space kept in hell with your name on the seat
With a spike in the chair just to make it complete
When you look at yourself do you see what I see
If you do why the fuck are you looking at me
There's a time for us all and I think yours has been
Can you please hurry up cos I find you obscene
We can't wait for the day that you're never around
When that face isn't here and you rot underground
Can't believe you were once just like anyone else
Then you grew and became like the devil himself
Pray to god I can think of a nice thing to say
But I don't think I can so fuck you anyway

Decydujace starcie

I oto nastal ten dzien.... Dzien niepodleglosci. I zaglady. I armageddonu. I apokalipsy.
Ale ze nie spalam snem kamiennym, tak jak bym sobie tego najuprzejmiej od niebios zyczyla, totez zalegalam w lozku dosc dlugo, by odpoczac. W koncu smignelam do hotelu, bo telefon mi sie rozladowywal, gdyz, jak wiadomo, moj dobytek, w tym ladowarka, znajdowal sie nadal gdzies w mieszkaniu Wywloki. A w hotelu kazdy ma komorke firmy Nojiya (Nokia), wiec moglam sie podlczayc i zaczac wydzwaniac do ambasady.

Nikt przez godzine nie odbieral. To znaczy odbieral jakis pan, nagrany na jakas maszyne, mowiacy w trzech jezykach, ze dodzwonilam sie do Ambasady RP w Pekinie i ze mam poczekac na zgloszenie sie operatora. Dzwonilam tam tyle razy i tak dlugo czekalam na zgloszenie sie nieistniejacego operatora, ze w koncu wyczerpala mi sie swiezo naladowana karta w telefonie i musialam wyskoczyc na ulice, zeby doladowac sobie konto jeszcze raz. W koncu, zdesperowana, poprosilam Bartosza (ktory za bardzo nie mial przeciez czasu, poniewaz wlasnie dokonywal cudu pakowania swojego dziesieciomiesiecznego dobytku do jednej walizki, gdyz nazajutrz mial opuscic miasto Kunming), by sprawdzil, czy przypadkiem w swojej poczcie elektronicznej nie ma jakiegos maila z ambasady, w ktorym bylaby stopka i jakies inne numery telefonu niz ten odsylajacy do maszyny odsylajacej do operatora, ktory najwyrazniej postanowil akurat dzisiaj zrobic sobie urlop.

Bartosz znalazl dwa numery wenterzne: do Endriu (kolesia odpowiedzialnego za nas, studentow polskich w Chinskiej Republice Ludowej) oraz do szefa wydzialu konsularnego. Szef wydzialu konsularnego - to brzmialo jak zbawienie. Wiec zaczelam wydzwaniac, ale gdzies tam na drugim koncu kabla pipczylo tylko monotonnie. Wiec jedyna opcja, jaka mi jeszcze pozostala to proba dodzwonienia sie do Endriu. I.... wooooow, naprawde sie dodzwonilam. Tak sie temu zdziwilam, ze az sie zapomnialam przedstawic. Kazdemu zdarza sie czasem popelnic faux pas, nieprawdaz. Powiedzialam mu, po co dzwonie i ze nie moge sie do konsulatu dodzwonic, wiec dzwonie do niego, a on mi na to, ze przekaze kolezance z wydzialu konsularnego, jak tylko wroci ona z lunchu, bo jest wlasnie pora lunchu i nikogo nie ma w placowce i nie bedzie jeszcze przez poltorej godziny. Aha.

Podziekowalam bardzo bardzo i zaczelam czekac.

Czekanie urozmaicila mi najpierw Wywloka, od ktorej dostalam ni z gruchy ni z pietruchy takiego oto esemesa:

Zwykle ludzie, ktorzy nie placa rachunkow, staja przed sadem. Nie kombinuj, ja wiem lepiej, jak prawo dziala w Chinach. Polacy tez musza postepowac zgodnie z prawem!

Potem zrobil to Bartosz, ktory chcial natychmiast odpisac cos sarkastycznego (nie pamietam juz niestety co, a bylo to dobre, w stylu Bartosza bardzo).
A nastepnie Agnieszka, ktora wlasnie wparowala do hotelu jak burza, wreczyla mi papierowa torbe z ciastkami z JUST HOTA, ktore natychmisat pozarlam, nie pytajac nawet obecnych (Agnieszka) ani pol-obecnych, bo pakujacych swe manatki (Honorata i Bartosz), czy chcieliby tez skosztowac.
Jak sie ma problemy i przyjaciol to jedna zaleta jest to, ze przyjaciele chuchaja na ciebie i dmuchaja i nie maja Ci za zle, jezeli zjesz wszystko to, co mialo byc do jedzenia dla kilku osob.
Przy okazji dowiedzialam sie, ze na sytuacje stresowe reaguje jedzeniem a nie glodowka. W ten sposob powitalam na moim ciele w tym tygodniu dodatkowe cztery kilogramy (nie mam pojecia, jak to jest mozliwe).
Czekalismy, czekalismy, az tu nagle zadzwonili z jednej z licznych agencji modelek, z ktorymi wspolpracowalam, ze chcieliby bym przyszla do nich do biura, jezeli moge. Wiec wzielam Agnieszke, profesjonalna modelke, podobnie jak ja i poszlysmy do agencji modelek, zeby sie rozerwac. Po drodze jednak uznalam, ze ja jestem nadal glodna i wstapilysmy na chaomiana. I wlasnie w muzulmanskiej budzie z chaomianem (smazonym makaronem) odebralam telefon od PANI KONSUL.

Od razu sie zakochalam w tym glosie. Glosie twardej babki. Ktora najpierw mnie wysluchala, nie przerywajac mi (jak ten cham dnia wczorajszego, ktory powiedzial mi, ze ambasada juz nie pracuje, prosze zadzwonic jutro), a potem rzeczowo i konkretnie poradzila mi najpierw poinformowanie Wywloki, ze moja ambasada poradzila mi zglosic na policji kradziez, a potem rzeczywiscie isc na policje. W razie problemow z dogadaniem sie, mialam dzwonic bezposrednio do pani konsul na komorke. Pani kosnul wyrazila tez ubolewanie, ze tak daleko jest ode mnie, bo osobiscie by ze mna poszla na posterunek, a tak bedzie mogla tylko mnie wesprzec telefonicznie w razie czego. Uslyszalam zyczenia powodzenia, podziekowalam i rozmowa sie zakonczyla, wnoszac odrobine pozytywnej energii do tej calej akcji. Pani konsul absolutnie rzadzi i wymiata.

Napisalam esemesa do Wywloki, ze ja informuje, ze Ambasada RP w Pekinie udzielila mi wsparcia. Nie dostalam odpowiedzi. I dobrze.

Skoczylysmy z Agnieszka zwawo i hyzo do modelingowej agencji na minute doslownie i ruszylysmy do szkoly mojej, by zwerbowac na wyprawe na policje moja nauczycielke Cai laoshi. Zeby nie uderzac z zaskoczenia, wstepnie przedzwonilam do Cai, zeby jej zrelacjonowac, co wspaniala polska konsul mi powiedziala. Cai laoshi powiedziala, ze ok, trzeba faktycznie pojsc na policje. Ale ona zawola He laoshi (znana z innego posta Rzeke, ktora nie chciala mi pozyczyc trzech patykow) i He laoshi ze mna pojdzie. I zakonczyla rozmowe, a mi znowu sie zbieralo na lzy... Tylko nie He laoshi! Skandal! W mocno bojowym nastroju weszlam w towarzystwie Agnieszki na szkolny dziedziniec z postanowieniem odrzucenia wszelkiej pomocy He i powiedzenia, co o jej pomocy dnia poprzedniego mysle. I poproszenia Cai, zeby to ona ze mna poszla na policje.

Ale jak sie okazalo, He sama zrezygnowala z pomocy mi. Zamiast niej przyszedl sam dziekan, Yang laoshi. Yang laoshi nic nie wiedzial o sytuacji, ale za to jego angielski jest wysmienity i nie musialam po raz kolejny sie silic na wyjasnienia po chinsku. To Agnieszka ze swoim boskim angielskim opowiedziala dziekanowi wszystko, ja dodawalam kolejne watki i w ten sposob dziekan wiedzial wszystko, niemal dokladnie tak, jak ja to tutaj opisalam, nie wylaczajac z tego esemesa o sadzie, ktorego od wariatki dostalam rano.

I ruszylismy we czworke: dziekan, jeszcze jeden nauczyciel (ktorego rola ograniczala sie do przydupasa, ale i tak jestem wdzieczna za te obstawe niesamowicie), Agnieszka i ja. Udalismy sie taryfa (za ktora dziekan nie pozwolil mi nawet zaplacic!) do wlasciwego dla mojego miejsca zamieszkania posterunku policji. Na miejscu zajal sie nami bardzo bardzo kumaty oficer w cywilu (od razu mi sie skojarzyl z Bobem, moim rodzinnym kryminalnym i jakos tak swojsko sie zrobilo), wysluchal calej opowiesci wygloszonej pieknie przez dziekana, zadzwonil po Wywloke i.... nie chcial juz tak bardzo ogladac mojej wizy! Po raz pierwszy poczulam, ze nie jestem tam tylko obcokrajowcem, potencjalnie nielegalnie przebywajacym na terytorium Chin, ale branym na powaznie petentem, czy jak sie klient policji nazywa.

Wywloka pojawila sie w koncu, w towarzystwie Szkotki z Radomia, Szkota z Radomia poszla obok zalegalizowac swoj pobyt, a my do sali konferencyjnej, gdzie przy ogromnym stole po jednej stronie zasiadla moja banda, po drugiej Buldog (wszyscy odwracali wzrok, zeby nie musiec narazac sie na estetycznie niemile doznania, procz nieustraszonej Agnieszki, gapiacej sie Wywloce prosto w ten jej pysk), a u szczytu stolu pan policjant. I zaczely sie.... negocjacje! Policjant uznal, ze mozemy jeszcze ta sprawe ciagnac tygodniami, jezeli ja chce, ale jezeli nie chce, to lepiej zebym zaplacila. Znowu moja wymieta umowa nie wbudzila zadnego zainteresowania, chociaz tym razem zarowna ja, jak i Agnieszka twardo wysuwalysmy ja jako argument. No coz, dziwne, moze w tym kraju tak juz po prostu jest.... No to ja juz stwierdzilam, ze okej, ze ja juz wole zaplacic i miec juz raz na zawsze z glowy te babe. Agnieszka jednak zaczela rozmawiac do Wywloki (oczywiscie na modle sarmacka, po szlachecku), ze absolutnie niedopuszczalne jest, by Marta placila za remont mieszkania Wywloce, wiec ona, Agnieszka, rzada dla Marty (zabrzmialo prawie jak "mojej klientki") obnizenia tej kwoty, ktora Marta ("moja klientka") musi zaplacic za cos, czego nie zrobila tylko dlatego, ze nie ma juz czasu na zabawy w detektywa.

Powiedzialam, ze zaplace 1200, bo wiecej nie mam. Wywloka przystala na to (lepszy rydz niz nic, mowi na ten temat polskie przyslowie) oraz postanowila zachowac depozyt. Na rachunki, ktorych nie placilam. Policjant napisal pismo, na ktorym ja zobowiazalam sie do zaplacenia 1200 RMB, gdy tylko Wywloka pozwoli mi na wziecie z bagazu mojej karty bankomatowej, ona sie zobowiazala do oddania mi bagazu po zaplaceniu tej kwoty i obie zobowiazalysmy sie do zaprzestania jakichkolwiek roszczen wobec siebie nawzajem bezposrednio po odzyskaniu przeze mnie moich rzeczy.
Wywloka na koniec wyglosila pod moim adresem oslawione w calym Kunmingu juz zdanie: "Jezeli napiszesz cos o mnie na blogu, pozwe Cie".
Jakze bym smiala.
Podpisy, odciski palca (takie sa w Chinach formalnosci, ze trzeba przy kazdym podpisie zostawiac odcisk kciuka), dowidzenia.

I w ten sposob w koncu odzyskalam moje rzeczy. Hurra. Zapomnijmy juz o tym drobnym fakcie, ze musialam je wykupic, za przyzwoleniem wladzy z reszta.
Tego dnia wieczorem Oskar polecial do Tajlandii.

A ja poszlam spac. Bardzo dawno juz nie spalam.
Nastepnego dnia zapadlam na grype.
Ale bede zyla dlugo i szczesliwie. Jak zwykle.

Czas pomyslec nad zemsta.....

Srutututu majtki z drutu

Po tym, co sie wydarzylo w poprzednim odcinku generalnie poczulam sie beznadziejnie, wiec udalam sie do kultowego hotelu, gdzie mialam nadzieje spotkac kogokolwiek. I tak wpadlam do pokoju Honoraty i wybuchnelam jej histerycznym szlochem prosto w kolnierzyk bluzeczki. Mniej wiecej sekunde pozniej zadzwonil moj telefon. Jak zwykle bywa w sytuacjach stresowych, telefon byl moim wrogiem i nie chcialam nawet sprawdzac, kto dzwoni, ale w sumie mogl to byc ktos mily, pragnacy mi uswiadomic, ze jest przeciez takie a takie rozwiazanie tej calej sytuacji groteskowej. I podnioslam.... A tam glos Taty, ktory dzwonil w sumie po to, zeby mnie poprosic o przeslanie skanu swistka nadania paczki, ktora wyslalam juz miesiac temu, a jeszcze nie doszla do domu byla... W takim stanie, w jakim ja sie znajdowalam, na glos Taty mozna zrobic tylko jedno - zaczac jeszcze bardziej dramatycznie szlochac. Wyluszczylam Tacie, zanoszac sie placzem, historie moja idiotyczna, a Tata, z umyslem swym swiezym faktycznie sprzedal mi pomysl! Zeby zadzwonic do naszej ambasady, niech powiedza cos. Ambasada - to brzmi dumnie, niech Wywloka wie, ze rozpetala miedzynarodowa afere!

Tak tez zrobilam. Zadzwonilam do ambasady niezwlocznie. Jednak jakis niemily pan odebral i powiedzial mi, ze mam dzwonic dnia nastepnego rano, albowiem ambasada juz ma fajrant. \
Posiedzielismy wiec cala hotelowa ekipa na korytarzu i zrobilismy burze mozgow.
Pojawiaja sie pomysly z gatunku: a. isc duza ekipa zlozona zarowno z Chinczykow, jak i Afrykanow i Europejczykow do mojego bylego mieszkania z zapasowymi kluczami (ktore od pol roku trzymam u Honoraty, gdybym czasami zapomniala z domu swoich), wejsc, wziac moje rzeczy, wyjsc; b. zaczaic sie w krzakach pod blokiem, wyczaic moment, kiedy Wywloka i Szkotka z Radomia opuszcza lokal, wykorzystac klucz, wejsc i tak dalej da capo al fine; c. isc na policje.
I w koncu wyszlo na to, ze plan jest taki:
1. Jutro dzwonie do ambasady i prosze o rade.
2. Niezaleznie od tego ide do szkoly i robie zadyme, zeby kazdy pojedynczy nauczyciel sie dowiedzial o mojej sprawie. Moze ktos ma te oslawione guanxi.
3. Razem z nauczycielem idziemy na policje i zglaszamy kradziez albo cos analogicznego.
4. Odzyskujemy moje rzeczy.
5. Kazdy, procz Wywloki, ktora ostatecznie sama spadnie ze schodow, zyje dlugo i szczesliwie.

Zadzwonilam w miedzy czasie do mojej chinskiej kolezanki, ktora zatwierdzila moj plan jako odpowiedni w tego typu sytuacji.

Spotkalam sie tez na godzine z Oskarem, ktory od dawnych juz czasow nakazywal mi zrzucenie Wywloki ze schodow, jak tylko pojawi sie na horyzoncie... Jednak nie zrobilam tego zawczasu, o ja glupia, i teraz przypadkowy upadek Buldozycy moglby sie wydac odrobine podejrzany chinskiej policji, ktora chyba tylko czeka, az laowaje zaczna popelniac przestepstwa i bedzie ich mozna wszystkich deportowac, najlepiej na Ksiezyc.
Oskar jednak sie nie poddawal i postanowil udac sie osobiscie do Wywloki po odbior mojej wlasnosci. Byl przy tym tak zdeterminowany, ze nie pozostalo mi nic innego, jak pomachac mu na pozegnanie, gdy ruszal w kierunku wzgorza, na ktorym dotychczas mieszkalam w pewnym W OGOLE NIE ZNISZCZONYM mieszkaniu.
Z pozniejszych relacji Oskara wynikalo, ze probowal dzwonic do Wywloki, by ja ujac swym wrodzonym urokiem osobistym, jednakowoz zostal splawiony tymi slowy: "Ona [to o mnie] powinna sie nauczyc sama zalatwiac swoje sprawy".

Tego dnia nie pozostalo mi juz robic nic innego, jak pojsc do cukierni JUST HOT, kupic sobie ciasteczka i wrocic do mieszkania Agnieszki, by najpierw sie napchac, a nastepnie zasnac snem kamiennym, po raz pierwsy na nowych wlosciach.

niedziela, 13 lipca 2008

Akcja haraczowa, czesc kolejna.

Wedlug tego, co buldozyca mi powiedziala (a mialo to byc rzekomo tlumaczenie tego, co policjant wczesniej mial rzec) mialam oddac jej klucze od mieszkania, zostawic w nim caly inwentarz swoj wraz z takimi rzeczami jak bilet lotniczy papierowy na lot z Szanghaju do Poznania przez Monachium (bo juz wkrotce udaje sie na wczasy do Polski, gdzie w warunkach cieplarnianych przez minimum kilka dni bede leczyla sie z Kunminskiej traumy i choroby, na ktora nota bene zapadlam w miedzyczasie), dowod osobisty, karta bankomatowa WBK, dowody wymiany pieniedzy z obcej waluty na RMB (niezbedne, jezeli chcialabym dokonac wymiany w druga strone) oraz moje buty, skarpetki, bielizna, odziez wierzchnia i ksiazki, absolutnie mi akurat potrzebne, poniewaz do sesji pozostaly cztery dni. Taki stan rzeczy (brak kluczy do mieszkania oraz dostepu jakiegokolwiek do moich rzeczy) mial sie utrzymywac, wg slow Wywloki, az policja nie podejmie decyzji, czy mam placic haracz (czyli oplacic remont podlogi, ktorej nie uszkodzilam i reszty mieszkania K, ktorego nie uszkodzilam rowniez) czy tez moge sobie odejsc w sina dal nie placac haraczu.

Gdy tylko policjanci wraz z Wywloka znikneli za rogiem, my z Agnieszka wrocilysmy do mieszkania na herbatke, ktora miala na nas zadzialac uspakajajaco, ale nie zadzialala. Zadzialal natomiast Matthew (po chinsku Mate, czyli niezwykly kon), chlopak Agnieszki, ktory przyszedl po chwili i zaczal raczyc nas opowiesciami o jakis laowajach w Kunmingu, ktorzy siedzieli tu w wiezieniu przez iles miesiecy i potem po ekstradycji do ich krajow kary zostaly im anulowane. Jak milo.
Nie moglam za bardzo wysiedziec w mieszkaniu, wiec spakowalam sie i poszlam spac do hotelu do Eleny. Gdy zaszlam na ulice, gdzie jest hotel, napotkalam znajomych, ktorym w odpowiedzi na sztampowe: "How you doin'?" opowiedzialam moja mrozaca krew w zylach historie. Uslyszalam slowa, na ktorych uslyszeniu wlasnie mi zalezalo - ze mam wsparcie, ze mam dzwonic jakby co, ze Wywloka to glupia wywloka. Potem weszlam do hotelu, a tam wszyscy moi hotelowi znajomi siedzieli akurat na korytarzu. Mniej wiecej wiedzieli co sie dzieje, bo w momencie, kiedy szalony Pit Bull przechadzal sie akurat kolo Agnieszkowych konopii, ja wykonalam telefon do Eleny, zeby zdobyc jakikolwiek numer do jakiegokolwiek nauczyciela z naszego wydzialu. Uzupelnilam im historie, zostalam poglaskana po glowce, poczestowana slodyczami... Co ja bym bez nich zrobila, zwlaszcza bez Honorki i Bartosza...
Na nastepny dzien obudzilam sie z malowniczymi sincami pod oczami a la mis panda i postawa waleczna. Od razu niemal wyslalam esemesa do Wywloki, poniewaz zdalam sobie sprawe, ze wlasciwie, to ja nie mam za co zyc i ze musze koniecznie wydobyc w mojego bagazu przetryzmywanego przez Wywloke w jej mieszkaniu moja karte bankomatowa oraz kilka par gaci chociaz. W esemesie bylo, ze chcialabym wpasc do niej zabrac moja karte bankomatowa, bo chcialabym jakos przezyc w Kunmingu, co jest mocno utrudnione bez pieniedzy, zwlaszcza, ze wlasnie zostalam wygoniona z mieszkania.

Odpowiedz Wywloki byla taka:
no deal b4 the judge from police. pls wait. dont break the law by entering the apt. without my permission. u may have another hey i assume. email u later

Gdy tylko dostalam takiego esemesa, poczulam ewidentnie, ze chyba cos tu jest nie tak, ze ja, studentka na stypendium, nie mam zadnych srodkow do zycia ani miejsca do spania, jestem w posiadaniu tylko tego, co mam na sobie i malego plecaczka... Prawda, ze budzacy wspolczucie jest to obrazek? Mialam nadzieje, ze wzbudzi tez wspolczucie moich nauczycieli, tak wiec udalam sie do szkoly, gdzie w jej ofisie znalazlam moja Cai laoshi (kobiete waleczna, troche ironiczna, ale taka, o ktorej mozna powiedziec ze jest kekao i mozna na niej polegac). I zaczelam z siebie wypluwac cala historie z najdrobniejszymi szczegolami, nawet opowiedzialam, co na blogu napisalam o buldozycy, ze sie na mnie wkurzyla tak. Cai laoshi sluchala mnie cierpliwie i nawet sie przejela. Ale sama nie chciala sie niczym zajac ani mi pomoc osobiscie. Zawolala He laoshi.

Wtret na temat He laoshi.
He (w tlumaczeniu na jezyk polski: Rzeka, na angielski River) to osoba, z ktora na szczescie nie mialam zbyt duzo do czynienia, poniewaz nie jestem stypendystka rzadu chinskiego, lecz stypendystka rzadu polskiego (dzieki Ci Boze za to). Jest ona generalnie odpowiedzialna za wszystkich stypendystow zagranicznych na terenie Yunnan University, co w moim przypadku przeklada sie na to, ze gdy poszlam prosic o pomoc Cai laoshi, Cai laoshi musiala moja sprawe przekierowac do Rzeki, natomiast w przypadku stypendystow rzadu chinskiego, na przyklad Honoraty, przeklada sie na czeste dosyc kontakty w sprawie wyplacenia stypedium. Nie bede sie bawila w szczegolowe objasnienia, ale po roku obcowania ze stypendystami rzadu chinskiego wiem, ze Rzeka jest ksenofobka i rasistka, nikomu nigdy nie pomogla, nie przelewala stypendium na czas, podczas wakacji zimowych w ogole nie przelala stypendium, bo byla przeciez na urlopie, wygonila Nelsona z jego pokoju w hotelu, bo za drogo to rzad chinski kosztowalo i takie tam akcje dziwne i frustrujace wyczyniala.

Gdy uslyszalam, ze ma przyjsc do mnie He laoshi i pomoc mi rozwiazac moj problem, ogarnela mnie czarna rozpacz. Bo wiadome bylo, ze He laoshi wolalaby raczej mnie pograzyc niz mi pomoc. To znaczy wszyscy stypendysci to wiedza. Najwyrazniej Cai laoshi o tym nie wiedziala, bo nie watpie w jej dobre intencje.
No ale po nadejsciu Rzeki staralam sie jak najdokladniej opisac jej sytuacje, bo a nuz zapala ona sympatia wobec biednego waiguorena i uda jej sie cos wskorac? Ale gdy tylko zaczelam mowic, na twarzy Rzeki zobaczylam ironiczny polusmieszek.
Rzeka jednak cos tam zrobila. Zadzwonila na policje i sie zapytala o final mojej sprawy (bo przeciez ile mozna czekac na judge from the police!). I w tym momencie okazalo sie, co nastepuje:
Wywloka mnie oklamala. Pit Bull wcale nie kazal mi zostawiac jej kluczy i bagazy. To ona wykorzystala moja niezdolnosc do zrozumienia Kunming hua i powiedziala mi, ze Pit Bull wlasnie tak powiedzial. Ponadto - nie czekam na zadna decyzje z policji, poniewaz policja umywa od tego rece i nie jest mocna do decydowania o takich sprawach. Strony musza dojsc do porozumienia.
No to bosko, mila kobieta z tej Wywloki. Wziela sobie klucz, przetrzymuje moje rzeczy.... Czy to nie jest przypadkiem kradziez? Tak sobie wlasnie myslalam, a Riviera dzwonila do samej Wywloki "porozmawiac z nia". O, jakze ciekawa to byla rozmowa!!! Rzeka nie powiedziala ani slowa przez dziesiec minut dajac sie zagadac na smierc niemal Wywloce, ktora, najpewniej, malowala przed Rzeka moj diaboliczny obrazek. W jedenastej minucie Rzeka nagle przemowila. Co uslyszalam?
"Shao yi dianr bu xing ma?"
No ladne jaja, to oznaczalo, ze Riviera zaczela sie "dla mnie" targowac z Wywloka! Zaczelam sie smiac z absurdu sytuacji.... Ja probuje odzyskac moje rzeczy zgodnie z litera prawa, w ktorego istnienie w Chinach jakos dziwnie ciagle wierze, a nauczycielka majaca mi pomoc probuje obnizyc haracz za odzyskanie moich bagazy targujac sie z oszustka!
W koncu Rzeka skonczyla te nie prowadzace do niczego negocjacje i odlozyla sluchawke. I rzekla do mnie tymi slowy:
"Mysle, ze jedyne, co mozesz zrobic, to targowac sie."
Ja: "Czy laoshi mysli, ze mnie interesuje zaplacenie za cos, czego nie zrobilam? Nie zrobie tego, poniewaz jest to nie fair, a ponadto nawet gdybym chciala to zrobic, to moja karta do bankomatu jest w moich dokumentach w mieszkaniu tej baby"
Rzeka: "Pozycz pieniadze od swoich przyjaciol".
Ja (z nieukrywana juz irytacja w glosie): "Nie mam przyjaciol, niech laoshi mi pozyczy, jezeli uwaza to za najlepsze rozwiazanie. A najlepiej niech mi da, jezeli naprawde chce mi pomoc."
Na to laoshi pozegnala sie i uciekla, bo prawdopodobnie nie chciala robic za moja przyjaciolke, ktora powinna mnie wspierac finansowo.
A ja zostalam sama z poczuciem, ze w tym kraju naprawde nie da sie nic wskorac, poniewaz nikogo nie interesuje ani to, ze zostalam oszukana, ani to, ze ktos moje mienie bezprawnie przetrzymuje, ani umowa o wynajem. Jedyna interesujaca rzecza jest to, kiedy w koncu sie skonczy moja wiza, zeby mozna mnie z tego kraju wywalic i pozbyc sie problemow.

sobota, 12 lipca 2008

Chinska paranoja

Przerwynik dla anglojezycznych - przeczytajcie sobie artykulik w Los Angeles Times.

Pierwsze starcie z chinska policja

Jak wiadomo z wprowadzonych na te lamy uprzednio sensacji rewelacji, akcja aktualnie toczy sie w mieszkaniu, w ktorym eM. mieszkala przez dziesiec miesiecy i w ktorym rzekomo dokonala szkod wszelakich, jakie tylko mozna popelnic. eM. przy wsparciu Agnieszki Z. wypiera sie wszystkiego, procz przyklejenia dwoch haczykow do sciany przy oknie w jej pokoju (mea maxima culpa). Pragnie podjac sie ich usuniecia, jednak Wywloka, czytaj: landlady, fangdong, mieszkania wlascicielka, nie zamierza na to pozwolic, bo to by sprawilo, ze nie zakonczyloby sie na utracie pyska (bo twarza tego sie juz chyba nazwac nie da), ktora miala miejsce juz dwukrotnie w odcinku poprzednim, ale rowniez utrata okupu, ktory Wywloka zamierzala od eM. wyludzic.

Gdy juz sie wydalo, ze nie zamierzam placic za cos, czego nie zrobilam, Wywloka, K, zwana z racji swego znieksztalconego imidzu rowniez buldogiem, zadzwonila po wladze wyzsze, czyli Policje. Agnieszka rzekla, ze ona nie ufa policji sprowadzanej przez Wywloke i ze my zadzwonimy po swoja policje :D. Ostatecznie jednak nie udalo mi sie zadzwonic po "nasza" policje, poniewaz akurat do mnie zadzwonil bardzo stary znajomy z najpierwszej mojej agencji modelek imieniem Zhang, ktory chcial sie zapytac, czy mam ochote pojsc z nim na kolacje. To mu powiedzialam, ze za bardzo nie mam czasu ani na kolacje, ani na rozmowy, poniewaz wlasnie wyprowadzam sie z mieszkania, a sytuacja jest skomplikowana. On na to: O, przeprowadzka, moze mogl bym Ci pomoc? Powiedzialam, ze generalnie jeszcze troche potrwa, zanim zaczne przewozic moj dobytek na nowe apartamenta, poniewaz wlasnie czekam na policje wezwana przez fangdonga.
Zhang sie przejal i postanowil przyjechac, by wesprzec mnie psychologicznie, bo na pewno nie merytorycznie, gdyz o calej sytuacji nie wiedzial nic. Jak tylko powiedzialam mu, ze zaijian, buldozyca poinformowala mnie, ze nikogo ode mnie nie wpusci do mieszkania, bo to jest jej mieszkanie i bezprawnym byloby wpuszczanie kogokolwiek bez jej wiedzy. Chyba zapomniala, ze ja mam umowe do pietnastego lipca i wg tejze umowy jest to takze moje mieszkanie. No ale jak juz zdazylismy sie przekonac, nie mamy do czynienia z osoba, ktora bralaby pod uwage jakiekolwiek przeslanki racjonalne (nic dziwnego, w jezyku chinskim nie istnieje slowo "logika") czy tez tresc umowy przez nas obie podpisanej.
Najpierw przyjechali policjanci, zaraz po nich Zhang (ktory faktycznie zostal za drzwiami i nie mogl nawet sie ode mnie dowiedziec o co dokladnie chodzi). Pierwszy policjant byl napakowanym (prawdpodobnie baozi i jiaozi jak rowniez chaomianami) bucem o twarzy pit bulla (co w jego przypadku akurat mogloby byc uzasadnione wykonywanym zawodem), drugi natomiast byl nie odstajaca od standardu wersja przydupasa - chudy, maly, nie majacy swojego zdania i sluzacy za sekretarke.
Co zrobili policjanci? Hmmm, Wywloka gadala do nich jak najeta o swoich problemach z zufangiem, czyli generalnie o mnie, jaka to jestem oszustka, bo pisalam o niej na blogu, nie placilam rachunkow oraz popsulam jej komnaty, natomiast policjanci nie byli w ogole zianteresowani jej wzruszajacym monologiem, natomiast bardzo - naszymi papierami. Najpierw sprawdzili moje - paszport, ksiazeczke zdrowia (ktora wydala im sie czyms tak ezgotycznym, ze zaczelam sie zastanawiac, czy aby na pewno musialam wydac w tym kraju te 300 RMB na badania, by w posiadanie tej ksiazeczki wejsc) i oczywiscie - wize i zameldowanie. Potem dobrali sie do Agnieszki, poniewaz swoimi metodami szpiegowskimi wykryli w niej jakos obcokrajowca. Jednakowoz Agnieszka nie miala ze soba dokumentow, bo wyszlysmy tylko po moje rzeczy, a ponadto rozsadniej jest nie nosic ze soba paszportu w chinskim miescie, gdzie chyba kazdy juz z moich znajomych zostal pozbawiony a to telefonu, a to dokumentow, a to znowu pieniedzy. Na te rewelacje policjanci chwilowo odpuscili Agnieszce i wynalezli sobie nowa ofiare: siedzaca cichutko w kaciku pol Szkotke pol Polke (ona tez nosila na sobie znamiona laowajstwa). Najpierw Wywloka powiedziala, ze to jej przyjaciolka i ze ona od przyjaciolki nie bierze pieniedzy. Policjanci zazadali od przyjaciolki dokumentow i byli baaaaaaardzo niezadowoleni, ze nie ma ona zameldowania. Dziewczyna nie wiedziala biedna o co chodzi (bo stroz prawa nie tylko nie mowil po angielsku, ale rowniez nie dysponowal znajomoscia mandarynskiego jezyka ogolnego), wiec Wywloka powiedziala do niej: Dlaczego sie jeszcze nie zameldowalas? Powinnas to zrobic od razu po przyjezdzie. To jest obowiazkowe przed olimpiada. Hmmm, mila przyjaciolka z tej Wywloki....

Policjant Pit Bull byl wysoce nieukontentowany tym, ze Agniesia nie miala ze soba dokumentow, wiec nie zwarzajac na lamenty Wywloki w kwestii podlogowej, wsadzil mnie, Agnieszke oraz Wywloke do wozu policyjnego i zawiozl nas do mieszkania Agnieszki, by skontrolowac Agnieszki legalnosc pobytu w tym pieknym miejscu, jakim Kunming jest. Nie wiedziec czemu policjant kazal mi zostac w radiowozie, a gdy z niego wyszlam, by mu wytlumaczyc, ze moja umowa wynajmu rowniez znajduje sie w mieszkaniu Agnieszki i musze po nia isc, ten tak na mnie najechal, ze poczulam sie wdeptana w ziemie niczym guma do zucia. No dobra dobra, panocku, tylko niech sie pan panie nie bulwersuje tak. Ostatecznie i tak olalam nakaz pozostania w aucie i poszlam za Agnieszka, policjantami i Wywloka do Agnieszki mieszkania.

I tam odbylo sie sprawdzenie paszportu Agnieszki, przy okazji dowiedzialysmy sie, ze wiza Agnieszki juz dawno jest expired i ze jest ona tu nielegalnie, a wszystko dlatego, ze panowie policjanci nie raczyli poszukac kolejnej wizy, ktora jest dwie strony dalej w paszporcie Agnieszki. Potem zazadano od Agnieszki okazania umowy wynajmu jej mieszkanka, co akurat niemozliwe bylo, poniewaz Agnieszka ostatnio zgubila te umowe. Wiec niezrazony niczym Pit Bull zadzwonil do landlady Agnieszki, by jej sie spytac, czy ona wie, ze klucze do jej mieszkania i rzeczy w jej mieszkaniu ma niejaka Agnieszka Z, obywatelka polska.

Przy okazji nalezy dodac, ze Agnieszka przezywala lekki horror w swojej glowce, poniewaz Pit Bull okazal sie perypatetykiem i podczas wykonywania telefonow przemierzyl setki metrow po przestrzeni Agniesinej podlogi, zagladajac rowniez na werande, gdzie niewinnie sobie rosl metrowy krzaczek konopii, hodowany przez wlascicielke w celach ozdobnych. Jednak okazalo sie, ze botanika nie jest mocna strona Pit Bulla, ktory nie zareagowal na takie rewelacje nawet mrugnieciem swej ciezkiej powieki.

Zeby juz nie przedluzac tej i tak nieco przydlugiej relacji z niczego, bo jak inaczej mozna nazwac sprawdzanie dokumentow przez ponad poltorej godziny, nie zapytwaszy nawet o sedno sprawy (chociaz moze i lepiej, bo i tak nic bym nie zrozumiala z horrendalnej chinszczyzny polismena)... Ostatecznie policjant powiedzial cos, co w tlumaczeniu na angielski dokonanym przez Wywloke mialo tresc taka, ze mam oddac klucze od mieszkania Wywloki, a ona zachowa moje bagaze az do rozwiazania sprawy. No trudno, skoro pan wladza tak mowi, to nie pozostalo mi nic innego niz oddac te klucze. Powiedzialam na koniec, ze czekam na ich telefon, Pit Bull nie wiedziec czemu mnie wysmial i cala trojca (Pit Bull, przydupas oraz Buldozyca) odeszli w sina dal. A ja i Agnieszka do wnetrza Agniesi mieszkania.

Zmeczone, zestresowane i zdezorientowane.... Bo po co, na co? aaaaaa!?!

piątek, 11 lipca 2008

Kalkulowanie kaucji.

W minionym tygodniu dostalam maila od wlascicielki mieszkania. W mailu bylo: Czy masz czas pojutrze rano, zeby pojsc ze mna do biura od Internetu, bo chcialabym przepisac Internet z Ciebie na siebie? Hmmmmmm.... czyli ze ma ona przyjechac jutro?!? Wpadlam w panike lekka, bo generalnie wolalabym sie przygotowac na spotkanie z wariatka lepiej mertorycznie, na przyklad pojsc do biblioteki i poczytac cos o paranojach i omamach. Wczesniej wyraznie ja prosilam, zeby dala znac odpowiednio wczesniej. Myslalam, ze mojej prosbie stanie sie zadosc, poniewaz ja generalnie spelnialam wszelkie prosby K - na przyklad raz przez caly dzien siedzialam w domu, zeby odebrac jej przesylke EMS. Przesylka ostatecznie nie przyszla, ja stracilam mnostwo czasu, ale prawda, ze milo z mojej strony? Bo ja juz taka mila jestem ;P.
Noc, kiedy miala K przyjechac do domu rezolutnie spedzilam poza domem, by zasnac snem krzepkim i blogim, poniewaz na nastepny dzien musialam byc wypoczeta na zajeciach. Nastepny dzien byl jak na wariackich papierach, tak wiec zladowalam w domu bardzo pozno. K juz spala. Malo tego - ktos inny spal tez - na moim materacu, w duzym pokoju. Ja zostalam pozbawiona materaca, wiec nie pozostalo mi nic innego jak zasnac na kocu. Co bylo bardzo ciezkie, bo jak wiadomo z jednego z moich poprzednich postow, dzien wczesniej wpadlam do dziury i bylam strasznie poobijana.
Rano z ulga wstalam, zeby pojsc do szkoly. W kuchni spotkalam osobe rasy bialej, ktora wydala mi sie sympatyczna i... okazala sie byc pol Polka, pol Szkotka. Po polsku co prawda ani w zab, ale jak juz ktos wie, gdzie jest Radom... No swojsko. Opowiadalam wlasnie Szkotce o mojej dziurze w nodze i generalnym inwalidztwie ze smiechem na ustach (bo czyz nagle znikniecie w dziurze w chodniku nie jest przezabawne?), gdy z lazienki wychylila sie K. Ani good morning nie uslyszalam, ani nihao, tylko: ZAPLACILAS RACHUNKI????? Powiedzialam jej, ze bardzo mi przykro, ale gazu nadal nie zaplacilam, bo nie wiem jak i bede jej wdzieczna, gdyby zrobila to za mnie, a ja jej oddam, rachunek za prad wlasnie przyszedl, ale poszlam zaplacic go na poczte i mi powiedzieli, ze jest to niemozliwe na poczcie akurat wtedy, gdy ja tam bylam i rowniez bede bardzo wdzieczna, jezeli by to zrobila za mnie, a ja jej wszystko wyrownam. No i ona zniknela w lazience (nie powiedziawszy ani bye ani zaijian). No to ja sobie poszlam do szkoly. I w szkole opowiedzialam mojej pani nauczycielce, ze mam ostatnio kiepskie dni, bo raz, ze do dziury wpadlam i jestem strasznie poobijana, a poza tym wyglada na to, ze bede musiala zajac sie przeprowadzka.
Dzien mijal powoli jak kazdy inny, gdy nagle dostalam esemesa o tresci nastepujacej:
Prosze przynies mi dzisiaj nastepujaca ilosc pieniedzy: gas piecdziesiat szesc koma jeden plus prad sto siedemdziesiat jeden koma trzynascie plus woda dwiescie dziewiecdziesiat piec. Razem 522,2.
Odetchnelam z ulga, bo rachunki nie przekroczyly moich oczekiwan a ponadto w domu nic nie zostalo przeze mnie zniszczone (a nawet naprawilam kilka rzeczy, ktore byly juz popsute, gdy sie wprowadzilam), wiec logiczne jest, ze zostanie mi zwrocony moj depozyt w ilosci pieciuset kuajow (patrz poprzedni post). W takim razie napisalam do wariatki, ze spoko, dzisiaj doniose jej 23 kuaje, a reszte niech wezmie sobie z depozytu, o co bardzo ja prosze.
Odpowiedz buldoga:
Prosze, przestrzegaj umowy. Depozyt bedzie KALKULOWANY [podkreslenie moje] w dniu twojej wyprowadzki. Musisz przyniesc pieniadze dzisiaj!!!!
Nic na to nie odpowiedzialam, bo co mozna odpowiedziec na takie dyrektywy? Postanowilam pojsc wieczorem do mieszkania i rzeczywiscie uczynic ten dzien dniem mojej wyprowadzki, bo szczerze mowiac spanie na kocu nie sprawialo mi zbyt duzej radosci, a perspektywa wdychania dwutlenku wegla wydzielanego przez buldoga przepelniala mnie odraza. Przez caly dzien szykowalam sie psychicznie do spotkania z K. Przygotowalam sobie ladnie 25 kuajow do wyrownania rachunkow, nawet plan byl taki, ze powiem babie "keep change" (bo tak naprawde bylam jej winna 22,2). Poprosilam Agnieszke, zeby poszla ze mna wziac moje bagaze, bo sama prawdopodobnie nie dalabym sobie rady ich wszystkich z mieszkania wydobyc.
W koncu ruszylysmy. Wzielysmy ze soba przenosne glosniczki i IPoda, puscilysmy sobie Fatboyslima z "Praise you" dla dodania sobie animuszu i przywolania dobrego nastroju po drodze. Generalnie powinnysmy puscic tej kobiecie z glosniczkow piosenke "Fuck you" Archive, ale w biegu wydarzen jakos sie nam nie dodalo.
Dotarlysmy do mieszkania, weszlam za pomoca wlasnego klucza sobie drzwi otwierajac, w duzym pokoju siedziala Szkotka z Radomia z jakims Chinczykiem. Zapytalam, gdzie jest buldog, a ta odpowiedziala, ze w swoim pokoju. Poszlam wiec do pokoju buldoga (ktory nota bene wczesniej byl moim pokojem), mowie czesc, nie uzyskuje zadnej odpowiedzi, buldog nie raczyl nawet sie odwrocic na krzesle w kierunku skad dobiegal moj milutki glosik. Spytalam, czy mozemy pogadac. Buldog rzekl, ze owszem, ale nadal nie odwracal sie do mnie. No to rzeklam: Bylabym bardzo wdzieczna, gdybys patrzyla na mnie podczas rozmowy. Bardzo grzecznie to powiedzialam. Bo ustalilysmy z Agnieszka, ze pokazemy buldogowi najlepszego sortu szlacheckie polskie maniery.
Buldog powiedziala: Slucham.
Skoro sluchala, to najpierw przedstawilam jej Agnieszke ("This is my girlfriend, Agnes") a nastepnie wprost w te wielkie wybaluszone oczyskaj wylozylam moj pomysl, ze wyprowadze sie dzisiaj, ze dam jej 22,2 kuaje, bo tak bedzie wygodniej dla wszystkich. Szlacheckie maniery caly czas zachowane.
Wtem ona jak nie wrzesnie: NIEEEEEEEEEEEEEEE!
Ojej.
Powiedziala mi kobieta, ze podloga jest zniszczona. Chcialam to natychmiast obejrzec, ale ona rzekla, ze nie, poniewaz nie mozemy przeszkadzac Szkotce z Radomia, ktora teraz rozmawia z jakims Chinczykiem. Ja tak czy siak postanowilam sie spakowac. Buldog opuscila mieszkanie. Dziwne bardzo.
Agnieszka i ja dokonalysmy cudu spakowania calego mojego dobytku w pietnasciue minut. Buldoga nadal nie bylo i w sumie rozsadnie z naszej strony byloby udac sie, za przeproszeniem, tam, gdzie pieprz rosnie, diabel mowi dobranoc a raki zimuja. I to czem predzej. Jednakowoz ja uznalazm, ze trzeba na nia poczekac, oddac jej klucz i tak dalej.
W koncu przyszla, ciagnac zasoba chlopka roztropka. Chlopek roztropek mial grac role eksperta od zniszczen wszelakich. I zaczela sie odyseja po mieszkaniu: wpierw suka buldoga, potem roztropek pseudo-rzeczoznawca, dalej ramie w ramie ja i Agnieszka. I idziemy - najpierw na werande, sluzaca do sluszenia ubran (ewidentnie, gdy sie wprowadzilam, juz byly tam sznurki na pranie, a moj byly wpollokator Fleja wieszal tam mokre ciuchy). A tam - rzekome zniszczenia w bambusowej podlodze. Ktorych oczywiscie ja nie widzialam, rzeczoznawca w ogole nie spojrzal tylko od razu wywalil z kwoty jakiejs astronomicznej za wymiane. Rzekomo to moja wina, ze jakies zniszczenia niewidzialne tam powstaly, bo nie umialam uzywac pralki, zeby mi sie ciuchy odwirowaly, woda kapala i zalala. Hmmmm, troche mnie zgielo, bo pralka automatycznie odwirowywala wode a ja wieszalam ciuchy w miejscu do tego przeznaczonym tak samo jak Fleja. Nikt mi nie powiedzial, ze jest zakaz wywieszania prania na suszarkach na werandzie i ze sluza te suszarki tylko celom atrapowym. Pomijam juz fakt, ze myslacy logicznie czlowiek nie kladzie bambusowej podlogi w miejscu, gdzie najprawdpodobniej beda sie suszyc ubrania.
Z werandy udalismy sie przed drzwi glowne do mieszkania. A tam juz faktycznie golym okiem dajaca sie zauwazyc plama na podlodze przy scianie, po drugiej stronie sciany stoi natomiast pralka, z ktorej odplyw jest tak niechlujnie zrobiony, ze woda wylewa sie po calej lazience. Jednakowoz pani wlascicielka mieszkania zdala sie nie dostrzegac wady hydraulicznej w lazience (choc wody tam po kostki) i zarzucila mi, ze stawialam parasol dokladnie w drzwiach od mieszkania (co bylo juz absolutnym dowodem, ze baba uwaza mnie za idiotke, ktora uwielbia skoki prez parasolki).
Potem weszlismy do nieszczesnej lazienki a tam... No tam upatrzyla sobie buldozyca usterke elektryczna. Mianowicie taka, ze super lampa grzewcza nad wanna (swiecaca, jak rowniez ogrzewajaca powietrze w lazience zima) nie dziala. Spojrzalam na nia jak na raroga, oczy mialam takie, jak bohaterowie South Parku na chwilke przed wybuchnieciem smiechem, bo ta kobieta jawnie nie wiedziala, jak lampe ta zapalic. Zapalilam wiec dla niej, uzywajac przy tym slowka Voila ze szlacheckiej mowy francuskiej. W tym momencie mozna bylo zaobserwowac, jak twarz buldozycy zsuwa sie jej do polowy plecow (czy ja juz kiedys tlumaczylam kulturowe zawilosci tracenia twarzy w Chinach?).
Nastepnie cala wycieczka udala sie do kuchni, gdzie rzekomo piecyk gazowy mial zostac przeze mnie uszkodzony. Tym razem twarz buldoga poszla sie juz schowac miedzy jej posladki, bo pieca tez nie umiala ona uzywac (a jakie to proste - przekrecic pokretlo, wlaczyc iskre, Voila).
Ostatecznie wyladowalismy w moim pokoju, gdzie przy oknie naklejone byly dwa haczyki. No i tu po raz pierwszy musialam poczuc sie do winy, bo haczyki faktycznie zostaly przeze mnie naklejone. Powiedzialam babce, ze moge je usunac. Ale ona generalnie nie chciala, zeby ktokolwiek je usuwal wcale. Ona chciala zedrzec ze mnie pieniadze.
Ja i Agnieszka probowalysmy cos do niej (po szlachecku, rzecz jasna) mowic, ale ona na nas krzyczala i nie pozwalala dojsc do slowa. Pokazala nam na karteczce, ze jestem jej winna 3 tysiace RMB. Kontraktu nie miala i malo ja interesowalo, ze po pierwsze w razie strat oddaje jej tylko depozyt, a po drugie to jestem odpowiedzialna tylko za wlasny pokoj.
W koncu wezwala policje.
Ale o tym bedzie w nastepnym odcinku.
Musze cos wyjasnic: wlascicielka mieszkania nigdy nie powiedziala mi jak konserwowac podloge, nigdy nie powiedziala mi jak mam placic rachunki. W ogole miala wszystko miedzy posladami. Generalnie od samego poczatku miala plan naciac mnie na tym depozycie.
Pozdrawiam wszystkich czytelnikow i zycze wiecej szczescia niz ja mam.

Umowa

W tym oto poscie zostanie Panstwu zaprezentowana tresc kontraktu, ktory w jezyku angielskim oryginalnie napisany byl, co bylo bledem, poniewaz, jak sie potem okazalo, angielskimi kontraktami mozna sobie w Chinach zastapic papier toaletowy. Ja panstwu podam tresc w jezyku polskim, ktory jest najpiekniejszy na swiecie. Pomine wszelkie dane typu numer dowodu osobistego, zeby nie kompromitowac buldoga. Bo buldog mnie nastraszyl, ze mnie pozwie do sadu, jezeli bede w necie jej reputacje niszczyc. Wiec chcialam oficjalnie napisac: nie niszcze reputacji konkretnej osoby, jedynie pisze o zajsciach z suka rasy buldog.

Umowy tresc: Strona A (Buldog) wynajmie stronie B (ja) pokoj w mieszkaniu (i tu adres) na dziesiec i pol miesiaca w okresie czasu od pierwszego wrzesnia 2007 do pietnastego czerwca 2008 (Dlatego jest tu czerwiec a nie lipiec, gdyz pojawily sie rozbieznosci w podstawowej wiedzy matematycznej strony A i strony B. Ostatecznie zwyciezyla wersja strony B mowiaca, ze od wrzesnia dziesiec i pol miesiaca to jest ewidentnie do pietnastego lipca. I basta. Ale w umowie pozostalo jak pozostalo.) Strona B zaplaci za te (nie)przyjemnosc tyle a tyle plus kaucje w wysokosci jednego miesiecznego czynszu do dnia takiego a siakiego. Kaucja zostanie wyplacona przy wyprowadzce, jezeli pokoj bedzie utrzymany w czystosci i nic nie bedzie zniszczone. Podpisy.

Prosze zwrocic uwage na podkreslenia. Bo potem beda one stanowily material, ktorym wlasnie mozna by sie podetrzec.

Historie niesamowite - prolog

Opowiem Panstwu historie. Wymyslilam ja sobie a wszystkie osoby wlacznie ze mna nie istnieja a sytuacje przeze mnie opisane sa tylko pozornie podobne do jakis realnych sytuacji. Wszelkie podobienstwa i tak dalej - przypadkowe. Dolaczam taka notke, bo prawo tego wymaga. Prosze interpretowac wg wlasnych przekonan.

W poprzednim odcinku (powinno byc: w poprzednim sezonie):
Byla (i niestety nadal jest) sobie kobieta, nazwijmy ja dla niepoznaki literka K jak kobieta lub wiadomo kto, poniewaz, jak sie okazalo kilka miesiecy temu, kobieta ta szpieguje mojego bloga w poszukiwaniu samej siebie w nim, moze nie wpadnie jej do glowy, ze jest K, mimo, ze ewidentnie jest pojeb.... K. Tak czy siak kobieta ta jest wlascicielka mieszkania, w ktorym mieszkalam przez ostatnie dziesiec miesiecy mimo tego, ze od pewnego czasu juz wcale nie chcialam w nim mieszkac.
Poznalysmy sie z K na jednym z serwisow goscinnych - to jest taki portal w Internecie, ktory sluzy do tego, zeby znalezc sobie w dowolnym miescie na swiecie kogos, kto moglby cie za free przenocowac. Po prostu tuz potym, gdy dowiedzialam sie, ze pojade na moje stypendium do miasta Kunming, i bylam lekko zagubiona, bo do mojego wylotu pozostaly dwa tygodnie, a ja nadal nic o Kunmingu nie wiedzialam i nie mialam pojecia, gdzie przyjdzie mi nocowac na samym wstepie mojego pobytu w Chinach - wpadlam na genialny pomysl zajrzenia na stronki tego goscinnego portalu i odnalezienia na nim ludzi, ktorzy mieszkaja w KM. Chcialam sie tylko zapytac, jakie jest to miasto, gdzie jest jakis hostel, w ktorym moglabym na jakiejs skromnej pryczy wyciagnac swe znuzone konczyny po wielogodzinnym locie z serca Europy na chinskie peryferie. Na portalu goscinnym znalazlam raptem dziesiec czy jedenascie Kunmingczykow, w tym pania K. Pani K. byla jedna z niewielu osob, ktora odpowiedziala na moje dzikie apele o kontakt i w dodatku ni z gruchy ni z pietruchy zarzucila z tekstu, ze w sumie to moglabym te moje konczyny przez miesiecy 10 u niej na chacie na materacyku wyciagac (mozna o tym poczytac w jednym z moich najpierwszych postow). Deus ex machina, bezwzglednie. Wszystko ugadalysmy, na przyklad taki element jej goscinnosci, ze musze zaplacic 50 jurkow za miesiac. Przelewem, poniewaz sama K. nie mieszkala nigdy w swoim mieszkaniu in Da Ming, bo nie miala na to czasu podrozujac (a to jakies Niemcowo, a to jakies Wyspowo Zjednoczone, a to Pekingowo Wielkie).
Przyjechalam do KM, zylo mi sie szczesliwie, wyiknelo jednak nieporozumienie zwiazane z tymi jurkami, bo sie generalnie okazalo, ze ja nie moge zdobyc w Chinach jurkow. Bo tu nie ma swobody wymiany waluty. Wiec K. postanowila, ze dolary tez beda dobre. Dolarami dysponowalam, bo w takiej nieszczesnej walucie Ambasada Polska w Pekinie mi stypendium me wyplacala. Jednak z dolarami tez kiszka, bo - jak sie w koncu okazalo - w ogole jako alien nie moge wplacac Chinczykowi pieniedzy na konto w obcej walucie. Ta cala sytuacja pieniezna zostala przeze mnie juz przedstawiona jakies pol roku temu na niniejszym blogu, prosze sobie poczytac. Sytuacja miedzy mna i K byla napieta przez to, a dodatkowo sie napiela, gdy K. podczas zabaw z komputerem wygooglowala siebie na moim blogu (mea culpa, umiescilam na nim jej nazwisko, a ewidentnie nie powinnam). Ze polskiego Wywloka nie zna, to zatrudnila tlumacza. I sie wkurwila (jak to zwykle bywa z osobami typu K).
Jeszcze byla taka sytuacja, ze nie wplacilam jej na czas depozytu za mieszkanie. Spowodowane bylo to tym, ze ta nieszczesna kaucje mialam dac do rak wlasnych mojemu wspollokatorowi, nazwijmy go Fleja. Fleja jednakowoz spierdolil (przepraszam za wulgaryzmy, ktore beda wystepowac w obfitosci, ale jestem wzburzona sytuacja cala), nie zostawiajac adresu, numeru telefonu ani nic.
Potem byly jakies dziwne schizy z Wywloka, ktora stwierdzila, ze ona nie ufa zadnym obcokrajowcom i z tego tytulu kazala mi zaplacic 1500 depozytu a nie 500 jak bylo ustalone w kontrakcie. Kontrakt znajda panstwo w osobnym poscie, bo odegra on potem ogromna role tym wlasnie, ze nie bedzie odgrywal zadnej roli.
Potem sobie Wywloka wymyslila, ze powinnam wiecej placic za czynsz, choc juz mialam zaplacone za to. Potem miala jakis problem z obliczeniem ilosci miesiecy, za jaka zaplacilam (proponuje panstwu zabawe - ile jest miesiecy od 1 wrzesnia do 15 lipca. Prosze policzyc. Wedlug tajemniczej chinskiej arytmetyki jest to 11,5 miesiaca). Generalnie probelmy okazaly sie byc bardzo mocna strona Wywloki, ktora prawdopodobnie jest sfrustrowana, gdyz na jej paszcze buldoga nie spojrzalby zaden nawet najprawdziwszy buldog. Predzej podkulilby ogon i uciekl gdzie pieprz rosnie. Ja tez bym uciekla, ale nie widzialam buldoga nim sie do buldozej budy wprowadzilam... A szkoda.
Kolejna sprawa, w ktorej buldog, zwany tez K lub wywloka, raczyl sie ze mna skontaktowac, to byly rachunki. Bo ja zapytalam, jak sie je placi. Buldog odpowiedziala: nie wiem, bo nigdy nie mieszkalam w tym miejscu. Nie wiesz, to nie - pomyslalam i poszlam zapytac gdzie sie dalo, ale gdzie sie dalo tez nie bardzo wiedzieli, wiec robilam wszystko po swojemu. To tyle z prologu. Nastepny odcinek juz za moment.

niedziela, 6 lipca 2008

(P)sio

No ja lubie pieski. Ale pekinczyki juz mi sie znudzily. Po prawie jedenastu miesiacach pobytu w miescie Kunming, prowincji Yunnan, Panstwie Srodka wiem juz, ze najczesciej wystepujaca rasa jest maly piesek, tak zwany "Z zebem na przedzie", ktorego zuchwa zdecydowanie przrasta szczeke gorna, przez co zabki dolne takiego pieska sa nieustannie wysuniete na przod brzydkiego pokrzywionego ryjka stworzenia tego. Ponadto od czasu, kiedy przez takiego malego wypierdka zostalam pogryziona (to byl pierwszy raz w moim zyciu, kiedy stworzenie boskie psem zwane postanowilo mi zrobic krzywde, odebralam to jako przejaw ksenofobii, charakterystycznej w ostatnim czasie dla wszystkich mieszkancow tego pieknego acz dziwnego kraju), zostal on uwiazany do budy mimo pozornie niegroznych gabarytow i teraz gdy na mnie szczeka, gdy przechodze obok (a przechodze obok codziennie), wyciagam do niego jezyk. Kusi mnie zeby pokazac tez co innego, ale jeszcze kto zobaczy.
Psy w Chinach najczesciej maja na imie Ni. Ni oznacza ty. Ciagle tylko slysze: Ni, chodz, idziesz, Ni!!!!
Co jeszcze charakterytyczne? Chinczycy oglupieli na punkcie psow rasowych i kazdy kupuje sobie owczarka Colie, ewentualnie Chow Chowa. Tych psow jest na ulicach prawie tyle ile malych dzieci. Czyli zatrzesienie. Czemu? Odkrylam to podczas mojej wyprawy w towarzystwie Aski i Bartka (czesc rowerzystom) na Kunminski Targ Ptakow i Kwiatow, ktory jednoczesnie okazal sie byc targim psow rasowych za jedyne 150 kuajow (60 zlotych to chyba nie jest tak duzo za pokryta gestym futrkiem kuleczke z wystajacym fioletowym jezyczkiem).
A teraz najwazniejszy folklor psi. Ciuchy. Pies bez ubrania jest psem straconym w towarzystwie. Kazdy pojedynczy piesek nosi na sobie kubraczek. Czasami jest to cos, co jedna z miliarda kochajacych robic na drutach Chinek wytworzyla recami swemi, a czasami cos, co zostalo zakupione za srogie kwoty w sklepie.... I te sklepowe kubraczki moga na przyklad byc w ksztalcie swinki lub tez kubusia puchatka. Byc z pluszu lub z dzinsu. Wszystko przejdzie. Jak dla mnie ostatnio sensacja sa konwersy dla psow. Biega sobie pudelek w trampeczkach i nawet nie wyglada na nieszczesliwego... Jezu.
Pozdrawiam Bluesa.
m

O tym, jak eM. wpadla do dziury

Wczoraj poznym wieczorem spacerowalismy sobie z Oskarem po wyludnionym miescie prowadzac rozmowy w nastroju egzystencjalnym (przy czym on robil za Sartre'a a ja za Gombrowicza). Wlasnie z ust Oskara padlo jakies szokujace zdanie ze slowem "love" a ja zaczelam wymachiwac rekami, zeby mu odrzec adekwatnie do tematu i mych przemyslen, gdy.... grunt osunal mi sie pod nogami i ujrzalam nagle swiat z zabiej perspektywy, co naprawde potrafi odmienic swiatopoglad.
Zostalam sprawnie uratowana i po sekundzie zdolalam ocenic sytuacje okiem trzezwym.
Okiem trzezwym mym ujrzana sytuacja prezentowala sie nastepujaco:
Jak juz pisalam wczesniej, w KM obecnie trwa wakacyjna akcja obsadzania miasta drzewami. Drzewami, ktorych nie ma juz gdzie wsadzac (ale wole ten rodzaj szalenstwa niz szalenstwo wizowe w Pekinie na przyklad). Zeby wsadzic drzewo, trzeba najpierw wykopac dziure. W Kunmingu nie wyglada to tak, ze kopie sie dziure, wsadza w nia korzenie drzewa i wyrownuje teren, lecz tak, ze najpierw jedna brygada kopie dziure, a kilka dni wczesniej inna brygada wsadza drzewa.
I ja, patrzac wzrokiem pelnym wrodzonego sceptyzyzmu jak rowniez zainteresowania, wdeplam wlasnie w taka poltorametrowa dziure.
Moja noga wyglada jako tako, choc okrzyki, jakie wydaja ludzie na jej widok sa naprawde fajne (jako dostarczycielka wrazen na miare Hitchckocka czuje sie wazna, a milo waznym sie czuc), choc moze jest to spowodowane nie czterdziestocentymetrowym krwiakiem na udzie a tym, ze udo owo jest smukle i piekne, wiadomo.
Tak czy siak, ledwo idac oparta na szwedzkim ramieniu, napotkalam dwoch robotnikow kopiacych wlasnie takie zasadzki partyzanckie na laowajow (laowai, przypominam, to obcokrajowiec). No i powiedzialam im, co nastepuje:
"To jest niebezpieczne, dlaczego tu nie ma tasmy albo czegos, nalezy mi sie odszkodowanie, dziur nie widac w ciemnosci, prosze popatrzec, co sobie zrobilam (i tu prezentacja uda)". Robotnicy byli zachwyceni moja oracja poznowieczorna, urozmaicilam im prace...
Nikt z moich znajomych nie chcial uwierzyc, ze ani ja ani Oskar nie wypilismy wczoraj ani kropelki niczego zawierajacego alkohol. Widac nie tylko pijani alkoholem wpadaja do dziur.

środa, 2 lipca 2008

Rozwiazanie

Poszly my do tego PSB w piatek. No i co nam mowi oficer? Ze niestety, ale do PSB zadzwonila pani B by powiedziec, ze ona nie bedzie zatrudniac pani A i poprosila, by wize pracownicza pani A anulowac. Tak wiec panowie z PSB wreczyli pani A paszport z wiza turystyczna. Data waznosci: 16 lipca. Pani A nawet chyba z ulga odetchnela, ze juz sie nie musi z pania B uzerac. Ale po poludniu pani A z pania eM. udaly sie do pani B. by odebrac wyplate pani A. i jej dokumenty. Pani B. byla niesamowicie zdenerwowana. Co mnie osobiscie dziwi, bo wyczynianie ludziom co tobie nie mile powoduje wyrzuty sumienia i zdenerwowanie tylko u ludzi posiadajacych jakiekolwiek resztki przyzwoitosci a nie wywlok. Jednakowoz wywloka B. trzesla sie az. Pani A spytala od niechcenia, co pani B w sumie nagadala przez telefon PSB tego dnia, na co pani B powiedziala, ze ona niestety nie ma guanxi (ukladow) z PSB i musiala tak postapic. Panna eM. zaczela chichotac, poniewaz mimo calej wiedzy na temat guanxi nie ogarniala dotad rzeczywistej skali zjawiska. Chichot panny eM. wywolal u pani B. wrecz drgawki zdenerwowania, wiec pani A i pani eM. wyniosly sie milosiernie od pani B, by nie narazac jej na utrate zdrowia fizycznego (zdrowie psychiczne juz dawno postradala). A potem pani A i eM. poszly sobie do sklepu z badziewiem, zeby kupic sobie akcesoria, albowiem wieczorem miala odbyc sie impreza w stylu lat osiemdziesiatych w ulubionym tych pan klubie the Hump. I zaponnialy o pani B. Raz na zawsze.

Na farta

Wieczorem, tuz przed rozwiazaniem sprawy wizowej pani A, glowna zainteresowana oraz eM. szly sobie ulica. Deszcz padal jak szalony, jak przystalo na pore deszczowa. Ciemno juz bylo i smetnie. Na ulicach nikogo, wyjawszy mlodziana idacego gdzies z przodu. Przecinajac ulice pani A. nagle ujrzala na asfalcie przed soba monete. Co sie robi z lezaca w blocie moneta? Oczywiscie sie podnosci, bloto mozna zmyc :). Gdy tylko A. sie wyprostowala, chlopak idacy z przodu odwrocil sie, podszedl do A. i rzekl: Zhuni haoyun (zycze Ci farta). I poszedl. A. i eM. staly jak wmurowane nie wiedzac co rzec na ten znak od niebios, ktory automatycznie odczytaly wizowo-paszportowo. Lecz to jeszcze nie koniec tej opowiesci. Chlopak przystanal gdzies za sciana deszczu przed A. i eM. i zawrocil. Wyjal z kieszeni dziesiatki monet i podal pani A. (a nie pani eM.). "Zhuni haoyun" powiedzial jeszcze i ostatecznie odszedl rozmywajac sie w strugach deszczu.