Salvador's to knajpa należąca do Chrisa (ależ oczywiście, knajpy w stylu zachodnim należą do ludzi z zachodu), rzekomo jest wystrojona w stylu artysty nazwiskiem Dali (ja nie widzę, nie dostrzegam, nie odczuwam), nie ważne. Wczoraj poszliśmy tam na kolację, w moim przypadku głównym daniem była kawa, więc bardziej zainteresowałam się otoczeniem. A tam przy stoliku opodal zasiadło kilku panów, dwóch rasy białej, trzech rasy żółtej i nuże pogaduchy snuć filozoficzno-egzystencjalne o stanie zdrowia brytyjskiej królowej, polityce ochrony środowiska i temu podobne, a najciekawszym aforyzmem uchwyconym przeze mnie uchem radarowym zdaje się być ten: "Yeah man, the world is hopeless, sex is only a psychological relief!". Egzotyki zajściu dodawała rasta czapeczka na długim czarnym kudle jednego ze skośnych panów (tak, tak, chiński rastafarianiń...), inny zaś na nosie miał okulary w stylu lat osiemdziesiątych (wnioskuję, że w latach osiemdziesiątych taki właśnie był styl, bo czyż sam general Jaruzelski nie nosił podobnych?).
Z drugiej strony do płowowłosej Amerykanki dosiadł się wyjątkowo szpetny przedstawiciel ludności tubylczej (zapytał, czy może usiąść, Amerykanka była wychowana dobrze i miła z aparycji, więc się zgodziła). Wyjął książkę po angielsku i zaczął na głos czytać, a wymowa jego taka była, że mimo decybeli, którymi raczył nawet najodleglejsze kąty knajpy rzekomo z artystą nazwiskiem Dali coś wspólnego mającej, nie można było zrozumieć, o czym słuchowisko traktuje.
Amerykanka uciekła.
Szpetny, straciwszy towarzystwo damskie płowe, przesiadł się do płowego, ale z kolei antypatycznie wyglądającego pana z piwem Dali. I wio, czyta znowu swe powieścidło niewiadomej treści i autorstwa, a ludzkość w bezpośrednim sąsiedztwie (filozoficzna piątka) przekrzykuje go tekstami o beznadziejności świata i psychicznych ulgach. Wobec nieuniknionej zagłady własnych płuc wobec aż pięciu innych par tegoż narządu, szpetny zaniechał w końcu darcia się w niebogłosy i nadstawił swe radary w kierunku reliefów i hołplesów. I coraz bardziej się przybliżał i przybliżał z ryczką swą (a ryczka w stylu Salvadora - malarza była, jasna rzecz), aż zasiadł między panami filozofami, włączając swą nieestetyczną postać w krajobraz bohemy miasta Kunming. Ale bohema nawet tego nie zauważyła, ponieważ zaaferowana była odnalezieniem recepty na miłość.
Tęsknię za Polskim Parobkiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz