No dokładnie, chodzi o Persepolis, wczoraj obejrzałam z zapartym tchem film ten. Wcześniej widziałam komiks najpierw w Polsce a potem w Chinach i strasznie mi się podobał ze względu na kreskę, ale nie zakupiłam (jednakowoż chyba teraz skoczę do chińskiej księgarni poszukać, bo chińskie komiksy są niewiarygodnie tanie). Za to zakupiłam sobie na DVD film za jedyne sześć yuanów. I doszłam do domu i włączyłam i spostrzegłam, że jednakowoż nie ma wersji przyswajalnej językowo, chociażby napisów po angielsku. Sam film jest francuski, a jedyne napisy jakie udało mi się zlokalizować na płycie były chińskie i to w tej okropnej wersji tajwańskiej, w której uczyłam się znaczków przez trzy lata bezskutecznie. No to co było robić, zapuściłam film, wrzuciłam napisy tajwańskie i jazda. W końcu jestem osobą obdarzoną jakąś tam wyobraźnią, dośpiewać sobie mogę.
Efekt? Zakochana jestem w tym filmie i lada dzień obejrzę go drugi raz. Ponadto - rozumiałam całkiem sporo z moim zapomnianym dawno temu francuskim, jak nie, to lukałam na lecące w trybie ekspresowym napisy tajwańskie. I co? I wiem, o czym jest ten film. I jest absolutnie nietuzinkowy, świetnie narysowany, muzyka, ah, muzyka... Wydarzenie artystyczne dla mnie!
I jeszcze intelektualne. Podpuszczona filmem tym postanowiłam nauczyć się na powrót francuskiego. Co właśnie zaczynam czynić. Au revoir.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz