czwartek, 28 lutego 2008

Taka choroba

Obudziłam się po 15 godzinach snu, przerwanych półgodzinnym rozmyślaniem, czy wstać (bo jak nie wstanę, to prześpię ponad dwanaście godzin, a gdy prześpię ponad dwanaście godzin, to przez cały tak zwany dzień po przebudzeniu będę czuła się tragicznie) lub nie wstać (bo nie chciało mi się wstawać o północy, gdyż nic ciekawego nie dzieje się o północy, gdyż normalni ludzie, z którymi lubię spędzać czas albo już śpią, albo już o spaniu myślą).
Faktycznie rano czułam się tragicznie. Teraz też czuję się tragicznie. W Kunmingu jest chyba zima stulecia, jutro może spaść śnieg, a dzisiaj jest jakieś pięć stopni (max) lub dwa (min). Po przebudzeniu przez godzinę nie wykonywałam żadnych interesujących ani mnie ani czytelnika czynności, bo czułam się tragicznie. Potem wykonałam kilka pożytecznych czynności jak spożycie śniadania (powstrzymując wydalenie tegoż tą samą drogą, którą było aplikowane, ponieważ całość moich wnętrzności - podobnie jak zewnętrzności - buntowała się przed wykonywaniem jakichkolwiek prac), wypicie kawy, potem drugiej, potem trzeciej, potem czwartej, wrzucenie do pralki odzieży w ciemnych kolorach oraz ugotowanie własnego ciała we wrzątku lecącym miłościwie z prysznica. Pomyślałam, że fajnie by było wykonać jakąś gimnastykę, ale ostatecznie zrezygnowałam po pierwszych trzech brzuszkach, tłumacząc sobie, że i tak jestem piękna, a jak nie, to chociaż jestem mądra, co potwierdziło się w rozwiązaniu jednej zagadki typu sudoku.
Pomyślałam, że fajnie byłoby napisać jakiegoś posta na blogu, w którym utrwaliłabym dla siebie i potomnych moje fascynujące (mnie) przeżycia podczas jakiegoś tripu, których wiele ostatnio, ale przypomnienie sobie czegokolwiek nastręczyło mi ogromnych trudności. Napisała do mnie koleżanka, chciała się spotkać, pomyślałam, że fajnie by było, ale powiedziałam jej, że jestem przeraźliwie zajęta i że chętnie spotkam się w bliżej nieokreślonej przyszłości zwanej tradycyjnie w moim przypadku przyszłym tygodniem.
Włączyłam sobie muzykę typu wesoły blues, żeby wprawić się w radosny nastrój. Potem rozpętała się burza a bateria w moim komputerze poinformowała mnie, że jest pusta,więc wyłączyłam tegoż, bo ktoś mi kiedyś naopowiadał takich mrożących w żyłach krew historii, że jak podłączysz kompa do prądu podczas burzy, to możesz skazać go na trwałe kalectwo. Więc koniec z muzyką pogodną.
Gdy skończyła się burza (nota bene pierwsza od pół roku, jaką zdarzyło mi się przeżyć), włączyłam kompa, wpisałam w wyszukiwarkę jedyne przychodzące mi do głowy zdanie: "Chce mi się spać" i znalazłam, że to jest taka choroba, że śpisz do południa a chodzisz spać po północy (wczoraj nie poszłam spać po północy bo ucięłam sobie drzemkę po mega wyczerpującym przejściu 25 km w ciągu sześciu godzin na zimnie, ale drzemka mi się przedłużyła do południa dnia następnego), bo normalny człek odczuwa senność jak się ciemno robi.
Pomyślałam sobie, że dużo traci normalny człowiek, bo gwiazdy są piękne, a praca astronoma byłaby czymś dla mnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz