poniedziałek, 21 października 2013

Transfer

Zaczęło się. Jestem w drodze! Wooohoo! 
A konkretnie na lotnisku Schiphol.

Uwielbiam być w drodze.
Wiadomo, że podróż to taki stan przejściowy, który ma prowadzić do jakiegoś celu. I dla można ten stan tymczasowego zawieszenia pomiędzy miejscem wylotu a miejscem, do którego się zmierza, różnie traktować. 
Można go zupełnie zignorować, traktując jako naturalną konieczność: jeżeli chcesz z miejsca A dotrzeć do miejsca B, to musisz odpękać środek transportu i jakoś zagospodarować sobie czas. 
Można tego czasu szczerze nienawidzić. Bo jest trochę stresujący. Bo przesiadki, obce języki, mało czasu, mniej lub bardziej smutni panowie oglądający z przesadnym zainteresowaniem Twój paszport, konieczność rozebrania się do rosołu i bycia obmacanym przez kontrolerów bezpieczeństwa. Znam takie osoby, które kochają być na wakacjach, ale podróż na wakacje jest dla nich gehenną.
A ja mam tak, że to bycie w drodze jara mnie równie mocno, jak dotarcie do nowego miejsca. Mam wrażenie, że to jest podobna dawka adrenaliny, jak w skoku spadochronowym - tylko, że lecąc w dół z zawrotną prędkością mam serce w gardle przez minutę, a lecąc z zawrotną prędkością wszerz globu mam to uczucie rozłożone w czasie. 

Kocham atmosferę lotnisk.
Patrzę na tych wszystkich ludzi na lotnisku i myślę sobie, że albo tam na górze zachodzą jakieś dziwne reakcje w mózgu i wszyscy jesteśmy naćpani, albo to samo bycie w trasie jakoś wydobywa z ludzi mnóstwo pozytywnych emocji. Siedzę właśnie w kafejce, a razem ze mną jakieś 200 innych osób czekających na swój samolot i niektórzy wyglądają, jakby nie spali dwa dni i nie brali prysznica 4 dni. Ale jak tylko nadarzy się okazja do wejścia w interakcję z drugim człowiekiem (kontaktu wzrokowego chociażby), to przekazują pozytywne fluidy. 

Dzisiaj o 4 rano na Okęciu oglądałam akurat z nudów plan terminalu, gdy do hali odpraw wbiła ekipa facetów, może z 10, 15 lat starszych ode mnie. Już na pierwszy rzut oka było widać, że znają się od lat i właśnie wybierają się na jakąś super wyprawę. Wystarczyło spojrzeć na ich plecaki, kurtki i buty oraz mega radochę. Nie sposób było się nie uśmiechnąć do tego widoku.

Potem spotkaliśmy się przy checkinie. “Niech Pani zrzuci ten plecak, bo to jeszcze chwilę potrwa” - usłyszałam i tak się zaczęła pogawędka. Okazało się, że panowie znają się do studiów, kiedy to urządzali wyprawy po Suwalszczyźnie. Teraz postanowili skoczyć na 3 tygodnie do Peru. A wcześniej w życiu byli już w tylu miejscach, że z automatu stali się moimi idolami. Okazało się, że można podróżować nawet pracując na etacie w korpo i jeździć na trzy tygodnie do dalekich krajów.

W samolocie jeden z przedstawicieli ekipy Piotr siedział w rzędzie za mną i podczas lotu rozmawiając próbowaliśmy przegłuszyć silnik. Aż nam zwrócono uwagę. 

Fakt, że ludzie potrafią się zgadać po latach od ukończenia studiów i razem pojechać na wyprawę wydał mi się mega cudem. Po prostu rewelacja. Ja takiej ekipy nie mam, choć zdarzało mi się podróżować w towarzystwie. 



Uwielbiam lotnisko w Amsterdamie.
Za każdym razem, gdy tu jestem, odkrywam jakieś inne wspaniałe aspekty koczowania na Schipholu. Sporą radochę daje oczywiście fakt, że za grosze można ze Schiphol w kwadrans dojechać do centrum Amsterdamu, powąchać trochę wody z kanałów i prawie stracić życie pod kołami roweru. Ale samo lotnisko też jest mega. Ostatnio spaliśmy z Lisem na jakiś pufach w sztucznym lesie, gdzie było słychać lecący z głośników szum drzew i ćwierkanie ptaków. Nie mam pojęcia, gdzie to było i jak to znaleźliśmy. Dzisiaj też przez przypadek odkryłam wyjście na najlepszą platformę widokową, jaką w życiu widziałam. Ogromny taras jest na bardzo dużej powierzchni dachu terminalu. Jak tylko przejdziesz przez drzwi prowadzące na taras, z nagła ogłusza Cię ryk silników odrzutowych, które pracują tuż obok platformy. Setki (!) samolotów, w tym ćwiartka to niebieskie KLM albo się tankują, albo boardują, albo kołują, albo startują! Co minutę startuje samolot na jednym z dwóch pasów startowych, na które jest widok z tarasu widokowego. Kocham samoloty a każde oderwanie się od ziemi metalowego giganta postrzegam jako cud natury, więc spędziłam na tarasie dobre 40 minut. 



Dobra, lecę, bo mój gejt F6 zaraz otwierają (już zdążyłam się zorientować, że polecę w towarzystwie przede wszystkim Chińczyków). Odezwę się za jakąś dobę.

3 komentarze:

  1. Marta! Napisałam na maila, ale pisze mi on, że nie odbierasz ;) No więc tutaj: ale nie wiem z kolei czy otworzysz tego bloga, bo w Chinach też były z tą domeną problemy! No, zobaczymy! W każdym razie napiszę do Cię jutro sms!

    Moj nauczyciel (bardzo go lubie!) zabiera jutro kilka osob z klasy na
    przejazdzke do Muzeum Filmu - najwieksze w Azji albo nawet na swiecie.
    Tzn. Chinczycy oczywiscie wszystko maja najwieksze na swiecie, ale
    wcale nie najlepsze ;) W kazdym razie, jada oni okolo 12 z mojej
    szkoly, czyli z Erwai (BISU). Nie az tak strasznie daleko od Ciebie
    jesli wsiadlabys w metro nr 6 do Dalianpo Ditiezhan 褡裢坡地铁站 (z Nanluog
    Guxiang akurat masz!!), a potem by Cie stamtad autem zgarneli (spod
    metra). Muzeum jest bezplatne. Kolo 10 rano nauczycielowi powinnam
    powiedziec (oczywiscie bez zmuszania, ale mysle, ze to moze byc fajna
    przygoda jak na zjetlaggowany dzien!!), a wraca o 5. Moglabys wtedy
    sobie obejrzec moj campus po powrocie, bo ja do do 6:30 bede na
    wloskim, pojsc ze mna na lekcje wloskiego o tej 5 albo po prostu
    odpoczac w moim pokoju :) A potem bysmy zjadly na stolowce. Co Ty na
    to? :)

    Mam nadzieje, ze podroz mija Ci milo!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem pod wrażeniem Twojego chińskiego bloga. Ale już dość tego maślenia. Skoro będziesz w Pekinie to koniecznie spróbuj kaczki po pekińsku zamiast kluch. I jeszcze mały quest dla Ciebie, znajdź to miejsce http://flic.kr/p/gRPNFy
    Chłoń i ciesz się! ;)
    Bartek J

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytam i jaram się, jak Ty to mówisz ;) pozdro! I dawaj więcej fot z rąsi ;) ejla ;) e.v.e. aka mummy

    OdpowiedzUsuń