czwartek, 15 listopada 2007

Dobranoc.

Telegraf.
Przyjechało dwóch Polaków - Gosia i Grzesio. Stop.
Na Hospitality Club mnie wynaleźli i dzięki tejże sprytnej instytucji internetowej spędziliśmy razem dwa dni. Stop.
Gosia i Grzesio jadą z Kirgistanu do Belgii. Przez Chiny (tu ja się pojawiam w ich życiorysach), Laos, Kambodżę, Tajlandię, Indie, Pakistan, Iran, Turcję (istnieje też wizja alternatywna azersko-gruzińska) i tak dalej. Tak dalej jest nudne. A więc stop.
Ale ja jestem o wiele bardziej nudna. Ale dół. Stop, stop, stop!!!!!!!!!!!!
Więc by sobie wynagrodzić nudność swą udałam się do koleżanki niosąc jej pomelo w prezencie. I na drodze tej do koleżanki droga została mi zagrodzona przez Chinkę o typowo chińskim imieniu Mandy. Stop.
Mandy płacząc powiedziała, że muszę jej pomóc, albowiem ona szuka nauczyciela angielskiego na uczelni wyższej. I musi na jutro znaleźć. Ale po kilku zdaniach zamienionych ze mną w tej mowie (I am not 清楚,if 我可以teach students...) popadła w ciężką depresję, że jednak nie udało jej się znaleźć odpowiedniego nauczyciela. Stop.
To ją zaprowadziłam do ludzi, którzy nie mieszają języków. I załatwiłam koledze robotę wysoce rentowną. Stop.
Ale dół.
Stop.
Stop.
No to zaczęłam szukać jakiejś roboty, w której ja bym mogła bogactwo osiągnąć. No i tak znalazłam przypadkiem anonsujące się dziewczę chińskie, które chciałoby się uczyć niemieckiego w zamian za chiński. I poszłam na spotkanie. Stop.
Nauczanie języka niemieckiego Chińczyka napotyka na poważne trudności. Bo Schrank to nie to samo co schlank. Stop.
No i okazało się, iż mój chiński do dupy jest, moja nowa koleżanka (0 typowo chińskim imieniu April) usiłowała nauczyć mnie wymowy tego i tamtego, ale nic i w ogóle dół. Stop. Stop.
I jesień idzie.
I zupa jest za słona. To znaczy za ostra. I dolina!
Kropka, kreska, przecinek, koniec!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz