Moja gospodyni.
Moja gospodyni, właścicielka mieszkania to osoba światowa. Poznałam ją przez organizację gościnności, nie wspomnę nazwiska tejże organizacji w oryginale z uwagi na cenzurę, która po polsku może nie tak dobrze jak po angielsku. Owa pani bez wahania zaproponowała mi mieszkanie u niej. Sama akurat przebywała w Niemczech na jakiś praktykach. Mówi w obcych językach. No i mieszkanie ma wybitnie europejskie. I to tak ładnie europejskie – czyli nie niemieckie. Jak się okazało później – przy szukaniu mieszkania dla kolegi Bartka – jesteśmy posiadaczami jedynego na kilka(naście) tysięcy mieszkań w KM (skrót dla Kunmingu, ostrzegam na przyszłość) sedesu w stylu starokontynentalnym, oraz wanny, co jest dla Chińczyków chyba zupełną już egzotyką.
Może na marginesie opowieści o mojej gospodyni zobrazuję trochę taki typowy chiński kibel. Bo to jest, jak dla mnie - osoby mało światowej i po raz pierwszy poza Europą przebywającej – eksponat folklorystyczny. To trzeba upamiętnić, bo jeszcze im przyjdzie do głowy za kilka lat przejść na zachodni styl pomieszczeń higienicznych i wtedy kolejny unikalny element Han-kultury, tak samo jak to się dzieje powoli z wierzeniami, starociami architektonicznymi i ubiorami, zostanie unicestwiony.
Typowy chiński kibel.
Pomieszczenie o powierzchni jednego metra kwadratowego (sic! 100 dm2, 10000 cm2!) jest niebywale wręcz napakowane różnymi funkcjami, gdyż na tak małej powierzchni mieści się co następuje:
- toaleta typu Małysz; niektórzy dostrzegają niebywałe zalety takiej toalety, gdyż pozycja Małyszowa podobno bardziej sprzyja udrażnianiu dróg. Wcale nie oddechowych. Standardowy Chińczyk płci męskiej ma do perfekcji opanowaną pozycję w kucki i korzysta z niej zawsze wtedy, gdy nie chce mu się stać, a akurat nie ma ławeczki. Tożto nie dziw, że im tak wygodnie, skoro to jako spoczynkową pozycję traktują. U nas pozycją spoczynkową jest siedzenie i służą do tego dwa skupiska mięśni zwane razem bardzo adekwatnie.
- Około dwóch metrów nad wyżej wspomnianą dziurą wisi sobie słuchawka od prysznica.
- Nad słuchawką od prysznica wisi bojler na wypadek, gdyby nie było słońca. Bo jak jest słońce, to każdy Chińczyk pobiera wodę z bojlera na dachu, który połączony jest z solarem. Świetny wynalazek, świetny chiński zwyczaj.
- Jak można się domyślić, w owym kiblo-prysznicu nie ma już nic więcej, ponieważ się zdecydowanie by nie mieściło w nim nic więcej. Tak więc nad rozkoszne wygrzewanie się w wannie z lekturą to czasopisma, to znowu powieści, czy też nad posiedzenie z lekturą programu telewizyjnego, jak również nad strojenie głupich min do lustra przy myciu zębów czy goleniu Chińczycy przedkładają oszczędność powierzchni. Przecież w to miejsce można wstawić kino domowe, nieprawdaż.
Wróćmy jednak do właścicielki mojego mieszkania, które ma tak wielką toaletę, że mieści się w niej wanna, muszla klozetowa, umywalka, lustro i pralka świętej pamięci firmy Siemens i tejże formy bojler grzejący wodę, gdy nie ma słońca. A zwłaszcza wróćmy do światowości owej dziewczyny.
Ostatnio pisałam do niej w sprawie ewentualnego nocowania członków organizacji gościnnych i innych takich gości nie gości, bo nie chciałam jakoś bez jej zgody w nie moje progi ludzi zaciągać. No i przy okazji tego maila wywiązała się rozmowa na googlowym czacie.
Dowiedziałam się, że pani, o której się tu pisze, dostała przed nos nowy kontrakt z tą pekińską firmą, w której pracuje, bardzo korzystny, a ona lubi tę pracę, więc chyba nie wróci jeszcze do KM, tylko posiedzi z rok jeszcze w Pekinie. No i w związku z tym, jak kiedyś tam przyjedzie do KM, to czy mogłabym ja, Marta, zapłacić jej za mieszkanie wszystko. Ja mówię, że dopsz, i się upewniłam, czy mówimy o 5000 Yuanów. Na co otrzymałam odpowiedź następującą:
***: Nieeee! 500 Euro.
Marta: No czyli 5000 Yuanów.
***: Ale ja nie chcę yuanów, ja chcę euro! 500 Euro.
Marta: No ale ja nie mam euro. Ani jednego jurka nie mam.
***: No ale jak to?
Marta: No skąd mam mieć?
***: No z domu. Przecież musiałaś przywieźć jakieś pieniądze z Polski.
Marta: Ale dolary czy złotówki?
***: No euro!!!!!!!!!
Marta: Ale my nie mamy euro.
***: Nie macie euro? To gdzie jest Polska? To nie jest w Europie?
Marta: Jest, ale my nie mamy euro, mamy złotówki. A ja mam dolary. Bo mi ambasada w dolarach stypendium wypłaca.
***: Umawiałyśmy się na euro jeszcze zanim przyjechałaś do Chin. Mogłaś wziąć jakieś euro z Europy.
Marta: No ale ja myślałam, że równowartość euro też może być. Bo po co komu w Chinach euro.
***: Ale ja chcę mieć euro, by mieć, jak będę jechała do Europy. Załatw to.
Wymiana waluty w Chińskiej Republice Ludowej.
W Chinach walutę wymienia się w banku. Inne metody są nielegalne. Jak coś jest nielegalne, to oczywiście zawsze znajdzie się ktoś, kto postąpi wbrew przepisom. Tak więc pod największymi oddziałami banków w najbardziej turystycznych okolicach miasta KM kręcą się ludziki, którzy zaczepiają tylko białych by szepnąć im w pierś (bo tylko do niej sięgają) „ekczejncz, ekczejncz”.
Tak więc będąc w posiadaniu bezużytecznych w tym kraju dolarów, na dodatek coraz mniej wartych (stanu intelektu polskich dostojników państwowych, którym podobało się wymyślić, że będziemy dostawać stypę w USD nie będę komentowała) udaję się do Banku Chińskiego, gdzie godzinę stoję w kolejce (O thank you Lord, że wszędzie są maszyny do generowania numerków! Przynajmniej można iść na pączka do pobliskiego Donutsa w czasie, gdy chińscy petenci próbują ogarnąć swoimi umysłami, co się dzieje z ich pieniędzmi). Gdy nadchodzi moja pora, podchodzę do okienka, wypełniam mnóstwo papierów, pokazuję paszport, pan lub pani ogląda moje wizy bardzo dokładnie, porównuje zdjęcie z tym, co widzi za szybką, oddaje dokumenty przeze mnie podpisane i paszport kierownikowi zmiany, ten pisze coś w komputerze i uczonych księgach, oddaje kasjerowi ten majdan, który przelicza pieniądze ręcznie oraz przy użyciu maszyny, by ponownie znowu przeliczyć ręcznie, no i w końcu następuje wymiana środków w USD na środki w RMB (renminbi, chiński odpowiednik PLN) i odchodzę, zamknąwszy uprzednio wszystko na klucz w plecaku oraz wcisnąwszy przy kasie guziczek, że jestem usatysfakcjonowana obsługą.
Razem z pieniędzmi w RMB i paszportem dostaję jednakowoż jeszcze coś i tutaj werble, proszę się skupić, ważna sprawa! Mianowicie dostaję świstek o nazwie EXCHANGE MEMO i tylko z tym papierkiem mogę kiedykolwiek wymienić RMB na USD w identycznej ilości, jak to przed momentem uczyniłam w drugą stronę. Bo Państwo Chińskie tylko „wypożycza” mi RMB, albo raczej ja „wypożyczam” im USD, jak okażę świstek i odpowiedni zastaw w RMB, to dostanę je z powrotem.
No i teraz zagwozdka mam nadzieję się rozjaśniła. Jak mam zdobyć euro w tym kraju, skoro nie mam świstka, że uprzednio wymieniłam EUR na USD lub RMB (tylko taką walutą dysponuję)? I teraz też można zrozumieć, czemu tej szalonej właścicielce mieszkania zależy na tych jurkach. Bo sama nie ma papiura i też wymienić nie może, a w Niemczech czy gdzieś w Europie diabelnie trudno jest wymienić yuana na jurka.
Pozostaje mi chyba skorzystać z dobroci cinkciarzy, lub samej stanąć pod Bank of China i proponować Europejczykom wymianę. Albo zapytać na Hospitality Club albo na forum Go-Kunming, czy ktoś jurków nie ma/przywieźć by nie mógł w zamian za nocleg (w przypadku HC).
Tak więc gdy ktoś jest światowy, to nie zawsze jest dobrze. Może ma wannę, ale też chce jurki. Które zdecydowanie są tu dobrem deficytowym.
*Wszystko jest zmyślone, a ewentualne podobieństwo do prawdziwych postaci czy wydarzeń niezamierzone...
Teraz się nie dziwię, czemu Chińczycy tacy są dobrzy w naukach ścisłych... Przecież oni ciągle optymalizują... a to rozmieszczenie urządzeń sanitarnych w "łazience", a to upakowanie kupy ludzi na małej powierzchni,...
OdpowiedzUsuńW Europie nad optymalizacją się męczą tysiące matematyków, a tam każdy Chińczyk ma idealnie zoptymalizowany kibelek, lub też co brzmi nieco adekwatniej wielofunkcyjne pomieszczenie sanitarne. Nic, tylko brać przykład :)