Dolar idzie na łeb na szyję.
Ale nie o tym będzie.
Po dwóch miesiącach oględzin wreszcie postanowiłam dokonać bardzo ważnego zakupu. Never stop exploring!
Ale nie o tym będzie.
Przechadzając się po sklepie muzycznym z płytami spotkałam zapoznanego na planie serialu płowego Izraelczyka, którego imię pozostaje dla mnie nadal zagadką, i zgadaliśmy się na temat muzy i absolutnie uwielbiamy tę samą muzę, czyli wszystkie płyty występujące w tym sklepie. Staliśmy tak przy półkach i rozprawialiśmy o solowych projektach muzyków The Car Is On Fire, podróbie Aira, ilości płyt the Cure występujących w naszych domowych zasobach i umówiliśmy się na poniedziałek na podmiankę muzyczną.
Ale nie o tym, ach nie o tym chcę pisać.
Po wyjściu ze sklepu muzycznego przechadzałam się i patrzę, a tam sklep typu butik z rozkosznymi na pierwszy rzut oka gadżetami. Więc weszłam. I od razu zakochałam się w czapeczce, która po przymiarce okazała się być stworzona dla mnie. Niby nic takiego, czapeczka czarna z dzianiny, ale ja ostatnio właśnie polowałam na czarną czapeczkę z dzianiny, by przyłączyć się do Willowego teamu. Bo Will ma czapeczkę czarną w ten deseń i gdy mi ją wciągnął na głowę, uznaliśmy, że to jest to. Tak, zdecydowanie to! Więc kupiłam czapeczkę, zachwycona nią i w ogóle we wspaniałym humorze byłam, tania czapeczka była!
I oto nadeszłam do domu mego po południu w piękny dzień piątek, objuczona wielkim pomelo (a wiecie co to pomelo?), napojem typu sok pomarańczowy z miąższem, ciastkami o nazwie sachima, które uwielbiam, ale których składu czy smaku niestety nie potrafię sprecyzować (no, przepraszam, no) oraz z moim wiekopomnym i wychuchanym, wymarzonym zakupem (never stop exploring!!!) i ową czapeczką i po odzieniu się w ukochany prezent dla siebie samej z okazji urodzin, które przecież kiedyś tam mam (never i tak dalej! Po stokroć never i tak dalej!) doszło do wkładania również czapeczki. No i co?
No i się okazało, że czapeczka wadę ma i to mega, mianowicie jest jakoś tak zrobiona, że się pruje i to jest jej, niestety, przeznaczenie, bo musi się pruć w takim stanie rzeczy, którego może nie będę precyzować, bo się nie znam na drutach, szydełkach i iglicach. Ale opcja oddania czapeczki zdecydowanie odpadała, bo czapeczka już pokochana została, a poza tym czy się oddaje psa, jak się go raz wzięło, choćby wnosił błoto i szczekał na sąsiadów? Nie! Może dla czytelnika czapka to nie pies, ale dla mnie właśnie ona jest pies, Azor ma na imię ta czapka teraz i basta!
Więc ja od popołudnia późnego do wieczora oczko po oczku uciekającym psu memu zastępczemu łapałam, i nadal wszystkich oczek nie złapałam. Jednakowoż, jak głosi pieśń ludowa, nie chodzi o to, aby gonić króliczka, ale by gonić go 嘛 (to obok to jest ma i może znak jest niezrozumiały, lecz musi tu być [嘛 znowu musi być użyte, bo musi, bo to Nosowskiej jest powiedzonko]).
I tak mnie teraz wkręca to łapanie tych oczek, że zaczynam to uwielbiać i podczas tej czynności tak wiele tematów przewija mi się między prawym a lewym uchem, że aż sobie się dziwię.
I co ciekawe - wydaje mi się, że te oczka są płci żeńskiej.
Chyba pójdę już spać.
PS. Jak się 嘛 używa, to to o erudycji świadczy.
Ma, ma, ma, a nawet Mama.
Na przyszlosc zglaszam gotowosc pomocy przy ujarzmianiu ok, ùcz i oczu stosujac roznorakie przyzady podluzne a ostre, z metalu wykonane :) Pierwsza lekcja po Twoim powrocie, postaram sie przeplatac ja rosyjskiemi wtretami :D
OdpowiedzUsuń