poniedziałek, 28 stycznia 2008

Ferie...

Trwają ferie, jedne z dłuższych ferii zimowych w moim życiu. W związku z tym postanowiłam nie siedzieć przez całe półtora miesiąca w mieście Kunming, gdzie jest nudno niesamowicie, bo każdy z moich znajomych również nie zechciał tu siedzieć, lecz oddać się przyjemnemu zajęciu przemieszczania się w przestrzeni. Jakiś już czas temu wymyśliłyśmy z Anią Q, że się wybierzemy gdzieś razem. Ze strony Ani padła podczas którejś z dziesiątek rozmów skajpowych propozycja pojechania do Chongqingu, ponieważ w tymże mieście gigancie nad rzeką Jangcy mieszka znajomy Ani, pan Hao, znany w całych Chinach producent kosiarek. Jak mnie zapewniała Ania, czterdziestokilkuletni pan Hao ma bardzo poczciwe zamiary, gwarancją tychże jest fakt, że mieszkał on kilka lat w Niemczech, mówi świetnie po niemiecku, Ania poznała go przez kuzynkę w Pekinie, gdzie pan Hao wszystko dziewczętom sponsorował okazując po prostu chińską gościnność, a potem się zmył do swego Chongqingu.
Brzmi dziwnie? Może, ale Ania to istotka mega godna zaufania. A my po prostu jesteśmy Europejkami i nasz odmienny sposób myślenia nie mieści w sobie takich akcji.
Gdy już się pojawiło miasto docelowe naszej wycieczki, prawie natychmiast miastem docelowym być przestało, bo ja podczas lektury przewodnika Pascala odkryłam fakt ważki, że w mieście skądinąd nieciekawym (ponieważ zostało one podczas drugiej wojny światowej zupełnie zniszczone przez naloty japońskie i cała 30 milionowa aglomeracja została odbudowana w latach pięćdziesiątych minionego wieku) startuje spływ promem po Jangcy aż do trzech przełomów, słynnych cudów przyrody, które jeszcze bardziej słynnymi się stały, gdy zaraz za nimi rząd chiński postanowił wszcząć budowę największej na świecie tamy, co spowoduje nieodwracalne zmiany w środowisku przyrodniczym dorzecza Jangcy oraz utopi ogromną część chińskiego dziedzictwa kulturowego w wodach burego zalewu.
Zaprezentowałam więc Ani mój pomysł zainstalowania się po kilku dniach pobytu w Chongqingu na pokładzie właśnie takiego promu, na którym spędziłybyśmy dwa dni, oglądając sobie ładne krajobrazy i przeżywając survival pogodowy (bo przecież jest środek zimy). Ania oczywiście była zachwycona, bo tak jak ja - uwielbia survivale.
Pierwotna koncepcja była taka, że płyniemy tym promem do miasta Wuhan, które musi być totalnie beznadziejne, ponieważ mimo tego, że jest kolejnym urbanistycznym gigantem, autorzy mojego przewodnika po Chinach nie uznali za konieczne napisać o tym mieście choćby jednego zdania. W ogóle cała prowincja Hubei została w Pascalu potraktowana naprawdę po macoszemu. Czemu więc Wuhan? Bo dziesiątego lutego do Chin przylatuje mama i babcia Ani (a wraz z nimi tuzin ich znajomych, które usłyszawszy o tym, że Ania jest w Chinach postanowiły również skorzystać z tej niecodziennej okazji przyjazdu do Państwa Środka i skorzystania z darmowego przewodnika, tłumacza, pilota w jednym i Ania od 10 lutego będzie biegała po chińskich miastach i miasteczkach ciągnąc za sobą stadko żwawych babć i kobiet w wieku średnim). Ania tego dziesiątego lutego musi się stawić przed piętnastą na lotnisku Pudong w Szanghaju (tym samym, na którym po raz pierwszy w życiu odetchnęłam chińskim powietrzem, a raczej tym lepkim czymś, czym się w tamtych stronach latem oddycha), by wycieczkę odebrać. Wuhan jest miastem stosunkowo od Szanghaju nie bardzo oddalonym, więc tak by Ani było wygodnie.
Ostatecznie jednak opcja Wuhanu odpadła i po kilkunastu przeorganizowaniach i pojawianiu się nowych okoliczności, jak zaproszenie od Ani chińskiej koleżanki na obchody święta wiosny (czyli chińskiego nowego roku) do jej rodzinnego domu w mieście Yichun w prowincji Jiangxi czy perspektywa przyjazdu do do Nanningu w Guangxi mojego znajomego z Anglii, ostateczna trasa prezentuje się następująco (na dzień dzisiejszy, ponieważ jesteśmy obie zwolenniczkami organizacyjnego spontanu): Spotykamy się w mieście Chongqing, wsiadamy na statek płynący do Yichangu w prowincji Hubei (kilkadziesiąt km za Tama Trzech Przełomów), tam wsiadamy w coś jadącego do miasta Yueyang, które znajduje się nad wielkim jeziorem, od którego nazwy wzięły prowincje Hubei ("na północ od jeziora") i Hunan ("na południe od jeziora"), stamtąd dojeżdżamy już do Yichunu, gdzie zostajemy na święta, po czym rozjeżdżamy się - Ania jedzie do Szanghaju, a ja w kierunku odwrotnym, celem jest Guilin, a następnie Nanning w Guangxi, by spotkać się z Łukaszem, prawdopodobnie po drodze będę musiała zahaczyć o stolicę Hunanu czyli Changszę, które to miasto słynie z tego, że Mao tam żył. Z docelowego Nanningu udam się już do Kunmingu.
Taki jest plan...
Jak wygląda dotychczas jego realizacja - napiszę w następnym poście. A teraz idę na obiad.

1 komentarz:

  1. widzę,że ten obiad strasznie długo się ciągnie ja tu czekam na jakąś kontynuacje...jak Twe plany się realizują a tu nic... :):):)

    OdpowiedzUsuń