środa, 10 października 2007

Exhibition - odcinek 4 (no i nadal bez pointy)

Previously on Prison Break…
Martooha Siek dostała angaż w jakimś podejrzanym, gdyż wysoce nieklarownym przedsięwzięciu. Po długiej rozważań sinusoidzie o dwóch ekstremach: tak, tak, tak i nie, nie, nie ostatecznie na łapu capu (zgodnie z własnym obyczajem) zgodziła się wystąpić podczas czegoś, co według śniadego osobnika włoskiej narodowości nosi angielską nazwę exhibition.

To słowo exhibition chyba najbardziej jakieś niedookreśleń meandry do życia budziło, bo exhibition mi się z wystawą kojarzyło, no ale taką wystawą, co się na niej pokazuje coś, na przykład zasuszone motyle lub na przykład malowane gary z epoki malowanych garów, najlepiej zaś plamiste prostokąty przy akompaniamencie jazzującego fortepianu oraz rozmów o ilości nurtów katastroficznych w malarstwie w postmodernistycznym, z możliwością wypicia dwóch litrów wina z kolejnych kieliszków i zjedzenia czegoś artystycznie niepożywnego. Nie wiedziałam, jak do mojej wizji exhibiotion mam siebie wkleić, za każdym razem z takich rozważań wychodziła mi groteska, do której umysły chińskie jeszcze nie dorosły. Tak więc przede mną była nieodgadniona w swym kształcie przygoda (przygoda, każdej chwili szkoda, świat jest piękny, czy to znasz?).
W piątek szłam do szkoły lekko podenerwowana, wzięłam sobie do mojego wora z dwa kilo kosmetyków do mejkapu na wszelki wypadek, i jak przyszłam, to wydawało mi się, że cała klasa doskonale wie, że ja dzisiaj idę łamać prawo i nielegalnie pracować. Schiza delikatna, ale zaraz się wzmocniła, albowiem Seaton, wtajemniczony w pierwszy szczebel mojej kariery modelki przez Honoratę zaraz sobie przypomniał, że on oraz Nicolas (znany również pod ksywą Frenchie) zostali również na ulicy zagajeni przez parkę Chińczyków i tego całego Italiano (znanego również pod ksywą Włos) i Włos również udawał, że dopiero co sam został zwerbowany, choć to dwa dni po moim zwerbowaniu było… Też gadał o jakiejś exhibition, wszystko kropka w kropkę tak samo, jak w przypadku naszym. Więc podejrzane. Ale jeszcze bardziej podejrzane się dla mnie to wszystko zrobiło, gdy Seaton powiedział, że mu się to wszystko wydaje podejrzane. No bo skoro człowiek z Australii uważa, że coś jest podejrzane, to chyba musi być już bardzo podejrzane, co? I mi, niczym pomysłowemu Dobromirowi z kreskówki, zaczęła taka kuleczka na głowie skakać, krzyknęłam z grecka „Eureka!” i już wiedziałam, że nie chcę za nic w świecie na żadną exhibition, bo najpewniej mafia sobie tę exhibition całą organizuje i pań do towarzystwa potrzebuje. Na dodatek okazało się zaraz, że po zajęciach mamy imprezę ogólnoszkolną, to znaczy ogólnoinstytutową, wszyscy obcokrajowcy mieli się spotkać na patio naszej szkółki, by jeść, pić, występować, oraz oglądać i słuchać występów innych. Takie powitanie, zapowiadało się to naprawdę sympatycznie. To ja pomyślałam, że trudno, nie idę na żadne exhibition, bo się boję, trochę mi było głupio, bo przecież coś tam komuś obiecałam, ale z drugiej strony lepiej stracić twarz niż życie.
Więc napisałam eskę do Włosa, że bynajmniej. Uzasadniłam poważnymi sprawami na uczelni. Prosiłam, by swoimi znajomym nieznajomym przekazał. Do nich numeru żadnego nie miałam.
No i znowu głaz z serca, radosnym krokiem udałam się wraz z innymi na imprezę na patio.
A tam baloniki, ciastka figowe, nawet makarony z warzywami, napoje 可口可乐 (kekou kele – mówi Wam to coś?) i 芬达 (fenda – a to?), mnóstwo ludzkości wszelkiego umaszczenia. Claire – laska, która jest naszą, foreignersów, opiekunką – wygłosiła mowę, potem jacyś uczeni panowie i panie też wygłaszali przemówienia, chyba to persony wysoko ustawione w naszym wiedzy przybytku są, ale trudno stwierdzić, gdyż podczas tych mów ja oddawałam się zajęciu pstrykania fotek znajomym i nieznajomym, sobie też zleciłam zrobić fotkę z panią Śliwką (李老师), którą nazywamy Małą Dziką, gdyż tak mi się powiedziało na nią na pierwszych zajęciach, a od wczoraj obowiązuje również określenie Strawberry, gdyż Mała Dzika na włosach wczoraj miała odblask (takie coś, co się daje dzieciom, by były widoczne na ulicy) w kształcie truskaweczki. Bezpośrednio po opublikowaniu tego posta wrzucę na moją Picasę do galerii Exhibition kilka uzupełniających fotek, to będzie można sobie Małą Dziką Truskawkę obejrzeć. Niestety pan Chen (陈老师) nie przybył na party!!! Nota bene: o Chenie osobnego posta należy napisać, co zrobię w przyszłości.
Potem, żeby już nie przedłużać, były występy, ludzie śpiewali i tak dalej, jakieś Chinki nas po francusku zagadywały, bo im się polski do francuskiego podobny zdał być, atmosfera luźna piknikowa, słonko grzeje, ja w okularkach przeciwsłonecznych po raz ostatni urzęduję…
Lecz nagle, ku swojemu przerażeniu, wśród tłuszczy dostrzegam wgapione we mnie oczy. To ten Chińczyk od exhibition…
Ciąg dalszy pewnie nastąpi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz