Kontynuuję, bez żadnego previosly. Jak kto chce previosly, to niech odda się lekturze posta poniżej.
Jakim cudem Chińczyk od exhibition wtargnął na patio naszej uczelni wraz z towarzyszką swą, długowłosą Chinką? Nie mam pojęcia… Oczywiście na gapieniu się nie skończyło, Chińczyk machnął na mnie, na jego twarzy jakaś panika była totalna. No podeszłam do niego, co miałam robić, choć moje arterie napełniały się niebezpiecznie adrenaliną. No i powiedziałam ni hao, i uśmiechnęłam się. A ci w te pędy nawijać ku mnie, że podpisali umowę, że oni muszą mieć jakąś blondynkę i dlaczego nie przyszłam w umówione miejsce mnie pytali, jakby Włos esemesa mego nie dostał albo jakby przez Włosa poinformowani nie zostali, że ja tu nadzwyczaj ważne spotkanie szkolne mam. To ja im tłumaczę, iż ja tu mam zajęcia, ważna sprawa, nauczyciel mnie nie puści i tak dalej, generalnie brzydko starałam się wymigać od pojechania gdziekolwiek z tymi ludźmi… No ale oni nie patrzeli wcale groźnie, lecz jak siedem nieszczęść płaczliwie i żałośnie. No to ostatecznie nie byłam na takie środki pozawerbalne totalnie nieczuła, i zapytałam, czy mogę wziąć ze sobą moich znajomych.
Pięć minut siedzieliśmy już w samochodzie marki Volkswagen, model Santana (w Polsce takiego nigdy nie widziałam, a tu ich jeździ tyle, ile u nas Volkswagenów Golfów). Honorata i Bartosz nie byli zachwyceni tym, że muszą robić za moją ochronę, no ale mimo wszystko postanowili poświęcić swoją wolność, zdrowie a może i życie dla ratowania mnie z ewentualnej opresji. I jechaliśmy, a Chińczycy rozmawiali ze sobą szybko, a potem coraz wolniej i wolniej, widocznie się uspokoili już trochę, długo jechaliśmy bardzo, bo korki były straszne na mieście, pogadali z nami chwilę, to im powiedziałam (znowu bezczelnie, niepoprawnie i niezgodnie z prawdą), że to, iż taka sytuacja dziwna wyniknęła, jest winą Włosa, którego angielski wiele do życzenia pozostawia, ja go zrozumieć nie mogłam, co on do mnie mówi, bo jego wymowa bardzo zła jest i tak dalej, a jak ja mu pisałam esemesa to nie przekazał go im, bo może nie zrozumiał? Honorata i Bartosz podchwycili całość tonu i też wykładać Chińczykom poczęli niedociągnięcia Włosa angielszczyzny.
W końcu dojechaliśmy na miejsce i w końcu okazało się, co to jest exhibition!!!!! Nie był to ani gułag (na szczęście), ani galeria sztuki (no trudno), lecz MIĘDZYNARODOWE TARGI KUNMIŃSKIE! Wielki, ultranowoczesny teren z pawilonami, klimat jak u nas w Poznaniu na Śniadeckich w sumie! Chińczycy wciągnęli nas tam, na jakieś tam swoje przepustki i naszym oczom ukazały się stoiska, tematyka generalnie wnętrz-wyposażeniowa, sama rozkosz dla wszystkich amatorów kładzenia się na kanapach w IKEI. Włos w jasnym kubraczku paradował (do zobaczenia na fotografiach w galerii „Exhibition”) na stoisku paneli podłogowych i drzwi. No! To teraz naocznie okazało się, co ja mam robić. Mam się ubrać w ciuszek i szpilki i przeparadować po wybiegu z arcydziełem w dłoniach. Arcydzieło to była rama, ale taka bardzo ładna, złocona, od obrazu, a w niej nie Poznańska, nie Picasso, a nawet nie Qi Baishi, lecz panele podłogowe, na dodatek strasznie okurzone. No więc ubrałam się w ciuszek. Który był nazywany przez Chińczyków qipao. Ja nigdy wcześniej nie słyszałam słówka qipao, więc bez szemrania ubrałam się w podaną mi szmatę, natomiast bywalec świata i erudyta Bartosz był zdegustowany, albowiem on wiedział czym POWINNO być qipao i widział, czym w tym przypadku nie było. Bo to qipao to rzekomo jest taka wytworna chińska suknia jedwabna, ze stójką charakterystyczną, każdy, kto lubi chińskie filmy musiał kiedyś taką suknię widzieć. To co ja miałam na sobie jedynie udawało, że jest wytworne i z jedwabiu. Przemaszerowałam w tym po tym wybiegu, nawet mi się spodobała ta zabawa, zwłaszcza te szpilki – poczułam się naprawdę kobieco i obiecałam sobie momentalnie, że sobie coś takiego sprawię. Ludzie klaskali, pewnie nigdy nie widzieli tak krótko ostrzyżonej blondynki, ja się śmiałam z niedowierzania, że to się dzieje naprawdę.
I tak się skończył pierwszy dzień exhibition, nic groźnego, ulga! Prologiem do tego mojego szałowego występu było jeszcze podjechanie do wypożyczalni sukien ślubnych, gdzie przymierzałam ciuch na następny dzień, i gdzie zostawiłam moje kochane okulary przeciwsłoneczne! Zostawiłam na amen! No ale zarobiłam sobie tyle, że mogę sobie kupić następne.
W dniach następnych więc zajmowałam się głównie staniem, siedzeniem, przechadzkami i pozwalaniem się fotografować. Suknia ślubna na mnie, niewygodne to cholerstwo strasznie było, zdecydowanie nie chciałabym czegoś takiego więcej w życiu zakładać. Co nie znaczy, że nie chciałabym dokonać zamążpójścia. Ale bezom mówimy to samo, co parówkowym skrytożercom! W tych wszystkich fascynujących czynnościach towarzyszył mi Włos, nieciekawy koleś generalnie, który twierdził, że się uczy na Yunnan Norma University, a potem okazało się, że jest w grupie Stephanie, znajomej Kanadyjki, a Stephanie studiuje jak najbardziej na naszym Yunnan University. Podejrzane?
Po pracy przykładnie dostałam wynagrodzenie. No ale najfajniejsze w całej tej fusze była możliwość pogadania po chińsku, Zhang (Chińczyk z agencji modelek) opowiedział mi tyle ciekawych historii i nauczył mnie kilku slangowych tekstów, że generalnie rewelacja!
No i fajnie, jakby się agencja do mnie znowu odezwała. No ale się nie odzywa….
Koniec odcinka piątego, ostatniego.
Ale bloga to bynajmniej nie koniec.
ty się widzę eM. nieźle rozkręcasz w tych Chinach, nonono, ino pozazdrościć tak dynamicznie rozwijającej się kariery ;)
OdpowiedzUsuńpozdr aus fern Breslau :)