No więc zacznę od tego, że halucynacje nie minęły. Dzisiaj jedna beczka z gazem pod domem ma cztery poziomy (tak jak wczoraj), natomiast druga ma ewidentnie dwa poziomy, trzy razy mrugnęłam okiem, za każdym razem to samo. To ja już nie wiem co wczoraj widziałam. Po chwili kontemplacji tego widoku z mojego okna wpadłam na to, że może to moje szyby brudne są, i wyszłam na balkon, który na tę samą stronę północną wychodzi, wziąwszy ze sobą aparat, by dowody jakieś namacalne chowania się poziomów beczek mieć w przyszłości. Balkon jest tu otwierany za pomocą klucza. Otworzyłam więc za pomocą klucza tenże i przemyślnie schowałam kluczyk do kieszonki, by nie zostać zatrzaśniętą na balkonie. Dumna z siebie i z oznak jakiegoś tam posiadanego rozsądku wyszłam na balkonik, drzwi otwarte od niego zostawiłam, niech się dom wietrzy, a ja foty strzelać będę. Trzasnęłam dwie foty beczek magicznych gdy nagle trzasnęło. Drzwi się zamknęły od balkonu. No ale wiadomo - mam kluczyk, nie ma bólu - strzeliłam więc jeszcze jedną fotę krajobrazowi dookoła. Rozejrzawszy się i westchnąwszy przystąpiłam więc do wydobywania kluczyka z kieszeni spodni. I bez obaw, nie upuściłam go gdzieś w krzaczory pod balkonem, czary go również nie dosięgnęły i był na swoim miejscu. No i przystąpiłam do otwierania (odkluczania) drzwi balkonowych od zewnątrz, a debiut to mój w tej dziedzinie był. I co?
No i nic.
No nie otworzyły się były. Trzy jakieś guziczki na zamku były, wcisnęłam każdy (wdusiłam), ale nadal nic. Sezamie otwórz się absolutnie, jak przewidywałam, w tym akurat wypadku też nie podziałało. Westchnęłam ciężko i poczułam dokładnie to samo, co czułam w Szanghaju na lotnisku, gdy koleś powiedział mi, że nie polecę do Kunming, bo nie ma mojego bagażu. Czyli uczucie, że generalnie się wszystko rozwiąże, ale najpierw muszę wymyślić jak.
Pomysł pierwszy: zadzwonić do kogoś znajomego, niech przyjdzie, rzucę mu kluczyk i mnie odkluczy z zewnątrz. Pomysł pierwszy wysiadł już na wstępie, albowiem nie miałam przy sobie kluczy do mieszkania, które byłyby wielce użyteczne dla osoby chcącej z jego wnętrza otwierać mi drzwi.
Pomysł drugi: zadzwonić do Feja, Fei ma wszak klucze od mieszkania. Pomysł drugi okazał się jednak do kosza, bo urządzeniem, które miałam przy sobie nie był telefon, ale aparat fotograficzny.
Pomysł trzeci: wdarcie się do łazienki naszej, której mały lufcik wychodzi akurat na balkon. Okno w łazience zawsze jest troszkę uchylone, gdyż kabel od bojlera wychodzi przez nie na balkon, gdzie znajduje się kontakt (egzotyka taka). Popróbowałam trochę ruszyć to okno z poziomu balkonowego gruntu, ale okienko trochę wysoko jest, nawet jak na mnie. Przed wejściem na stojącą na balkonie chyba właśnie w takim emergency-celu beczkę przeanalizowałam jeszcze inne wyjścia z sytuacji, ponieważ wielce prawdopodobne, że przez lufcik nie przeszłyby moje bioderka i okoliczne części ciała.
Pomysł czwarty: czekać do północy na Feja. Bo Fei późno wraca.
Pomysł piąty: skoczyć z balkonu i pójść sobie na noc do kogoś ze znajomych. Ale ta opcja taka sobie byłam bo mieszkam na czwartym piętrze.
No i cóż, westchnęłam sobie, dotleniło mnie i znowu zaczęłam grzebać od niechcenia przy tym zamku. No klucz się przekręcał, ale nie chciał otworzyć tych cholernych drzwi! Guziczki się wciskały i przekręcały i nic to nie działało. Może to jakas pieprzona kostka rubika w wersji obcej, pomyślałam sobie i zaczęłam na raz wciskać guziczki, potem jeden ciągnąć a drugi wciskać, przekręcać trzeci i tym sposobem, nie wiem jak, nagle zrobiło klik i drzwi się otworzyły... A ja w szoku wzięłam kluczyk (znowu objaw zdrowego rozsądku, bo jakbym go zostawiła na zewnątrz, to już nikt nigdy by konwencjonalnym sposobem na balkon się nie dostał) i weszłam do domu.
Koniec (szczęśliwy).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz