Opowiem Panstwu historie. Wymyslilam ja sobie a wszystkie osoby wlacznie ze mna nie istnieja a sytuacje przeze mnie opisane sa tylko pozornie podobne do jakis realnych sytuacji. Wszelkie podobienstwa i tak dalej - przypadkowe. Dolaczam taka notke, bo prawo tego wymaga. Prosze interpretowac wg wlasnych przekonan.
W poprzednim odcinku (powinno byc: w poprzednim sezonie):
Byla (i niestety nadal jest) sobie kobieta, nazwijmy ja dla niepoznaki literka K jak kobieta lub wiadomo kto, poniewaz, jak sie okazalo kilka miesiecy temu, kobieta ta szpieguje mojego bloga w poszukiwaniu samej siebie w nim, moze nie wpadnie jej do glowy, ze jest K, mimo, ze ewidentnie jest pojeb.... K. Tak czy siak kobieta ta jest wlascicielka mieszkania, w ktorym mieszkalam przez ostatnie dziesiec miesiecy mimo tego, ze od pewnego czasu juz wcale nie chcialam w nim mieszkac.
Poznalysmy sie z K na jednym z serwisow goscinnych - to jest taki portal w Internecie, ktory sluzy do tego, zeby znalezc sobie w dowolnym miescie na swiecie kogos, kto moglby cie za free przenocowac. Po prostu tuz potym, gdy dowiedzialam sie, ze pojade na moje stypendium do miasta Kunming, i bylam lekko zagubiona, bo do mojego wylotu pozostaly dwa tygodnie, a ja nadal nic o Kunmingu nie wiedzialam i nie mialam pojecia, gdzie przyjdzie mi nocowac na samym wstepie mojego pobytu w Chinach - wpadlam na genialny pomysl zajrzenia na stronki tego goscinnego portalu i odnalezienia na nim ludzi, ktorzy mieszkaja w KM. Chcialam sie tylko zapytac, jakie jest to miasto, gdzie jest jakis hostel, w ktorym moglabym na jakiejs skromnej pryczy wyciagnac swe znuzone konczyny po wielogodzinnym locie z serca Europy na chinskie peryferie. Na portalu goscinnym znalazlam raptem dziesiec czy jedenascie Kunmingczykow, w tym pania K. Pani K. byla jedna z niewielu osob, ktora odpowiedziala na moje dzikie apele o kontakt i w dodatku ni z gruchy ni z pietruchy zarzucila z tekstu, ze w sumie to moglabym te moje konczyny przez miesiecy 10 u niej na chacie na materacyku wyciagac (mozna o tym poczytac w jednym z moich najpierwszych postow). Deus ex machina, bezwzglednie. Wszystko ugadalysmy, na przyklad taki element jej goscinnosci, ze musze zaplacic 50 jurkow za miesiac. Przelewem, poniewaz sama K. nie mieszkala nigdy w swoim mieszkaniu in Da Ming, bo nie miala na to czasu podrozujac (a to jakies Niemcowo, a to jakies Wyspowo Zjednoczone, a to Pekingowo Wielkie).
Przyjechalam do KM, zylo mi sie szczesliwie, wyiknelo jednak nieporozumienie zwiazane z tymi jurkami, bo sie generalnie okazalo, ze ja nie moge zdobyc w Chinach jurkow. Bo tu nie ma swobody wymiany waluty. Wiec K. postanowila, ze dolary tez beda dobre. Dolarami dysponowalam, bo w takiej nieszczesnej walucie Ambasada Polska w Pekinie mi stypendium me wyplacala. Jednak z dolarami tez kiszka, bo - jak sie w koncu okazalo - w ogole jako alien nie moge wplacac Chinczykowi pieniedzy na konto w obcej walucie. Ta cala sytuacja pieniezna zostala przeze mnie juz przedstawiona jakies pol roku temu na niniejszym blogu, prosze sobie poczytac. Sytuacja miedzy mna i K byla napieta przez to, a dodatkowo sie napiela, gdy K. podczas zabaw z komputerem wygooglowala siebie na moim blogu (mea culpa, umiescilam na nim jej nazwisko, a ewidentnie nie powinnam). Ze polskiego Wywloka nie zna, to zatrudnila tlumacza. I sie wkurwila (jak to zwykle bywa z osobami typu K).
Jeszcze byla taka sytuacja, ze nie wplacilam jej na czas depozytu za mieszkanie. Spowodowane bylo to tym, ze ta nieszczesna kaucje mialam dac do rak wlasnych mojemu wspollokatorowi, nazwijmy go Fleja. Fleja jednakowoz spierdolil (przepraszam za wulgaryzmy, ktore beda wystepowac w obfitosci, ale jestem wzburzona sytuacja cala), nie zostawiajac adresu, numeru telefonu ani nic.
Potem byly jakies dziwne schizy z Wywloka, ktora stwierdzila, ze ona nie ufa zadnym obcokrajowcom i z tego tytulu kazala mi zaplacic 1500 depozytu a nie 500 jak bylo ustalone w kontrakcie. Kontrakt znajda panstwo w osobnym poscie, bo odegra on potem ogromna role tym wlasnie, ze nie bedzie odgrywal zadnej roli.
Potem sobie Wywloka wymyslila, ze powinnam wiecej placic za czynsz, choc juz mialam zaplacone za to. Potem miala jakis problem z obliczeniem ilosci miesiecy, za jaka zaplacilam (proponuje panstwu zabawe - ile jest miesiecy od 1 wrzesnia do 15 lipca. Prosze policzyc. Wedlug tajemniczej chinskiej arytmetyki jest to 11,5 miesiaca). Generalnie probelmy okazaly sie byc bardzo mocna strona Wywloki, ktora prawdopodobnie jest sfrustrowana, gdyz na jej paszcze buldoga nie spojrzalby zaden nawet najprawdziwszy buldog. Predzej podkulilby ogon i uciekl gdzie pieprz rosnie. Ja tez bym uciekla, ale nie widzialam buldoga nim sie do buldozej budy wprowadzilam... A szkoda.
Kolejna sprawa, w ktorej buldog, zwany tez K lub wywloka, raczyl sie ze mna skontaktowac, to byly rachunki. Bo ja zapytalam, jak sie je placi. Buldog odpowiedziala: nie wiem, bo nigdy nie mieszkalam w tym miejscu. Nie wiesz, to nie - pomyslalam i poszlam zapytac gdzie sie dalo, ale gdzie sie dalo tez nie bardzo wiedzieli, wiec robilam wszystko po swojemu. To tyle z prologu. Nastepny odcinek juz za moment.
i coz Marto mam napisac? Chinczyki narod dziki!!!
OdpowiedzUsuń