poniedziałek, 17 września 2007

Mala swinka

W sobote minely dwa tygodnie, odkad tu jestem. Lubie soboty. W soboty nie trzeba siedziec nad ksiazkami, w soboty mozna oddawac sie ulubionym czynnosciom, spacerowac, rozmawiac, ogladac i podziwiac, jezdzic autobusami, przezywac spotkania z folklorem oraz wyklocac sie z tubylcami.
Tym razem postanowilam wybrac sie z kwiatem polskiej mlodziezy na slynny w calej okolicy Targ Ptakow i Kwiatow, przy okazji zahaczajac o slynny dystrykt muzulmanski i slynne pagody (bo my bardzo lubimy slynne miejsca z przewodnikow Lonely Planet i Pascala). No i poszlismy. Slonko swiecilo, pogoda wczasowa, i my tez wczasowi adekwatnie bylismy.
Pierwszy etap wycieczki czyli Targ Ptakow i Kwiatow okazal sie takim troche Bemem, takim troche Tysiaclecia Stadionem, ale w waskim takim hutongu umieszczonym. Hutong to taka waska uliczka, typowo chinska sprawa. Targ sie wiec rozlazil po labiryncie takich chudziutkich, cieniutkich uliczek, latwo sie zgubic, latwo wdepnac komus w stragan. Na straganach tak naprawde wszystko. No. Przepraszam, jednak nie wszystko. Wlasnie tego, co zawsze na Bema spotyka sie, nie bylo tutaj. Ani odziezy, ani buta, jeno takie folklorystyczne szmelce, wachlarze, parasolki z czerpanego papieru, jakies piszczalki, do ktorych nie ma instrukcji obsugi, kamyczki, kaligrafie, deng (czyli i tak dalej). Jak sie wejdzie glebiej w ta zadyme, to w koncu trafia sie do sektora, o ktory chodzi czyli do zwierzakow i roslinek. Roslinki wiekszej jakiejs rewelacji nie stanowia, na kolana nie padlam, nawet lekko ich ugiac nie potrafilam na widok bonzaja czy kaktusa, bo wszedzie to jest w Polsce, no ale Chinczyk widocznie uwaza, ze cos egzotycznego ma, usilujac wcisnac mi storczyka. Natomiast sedno rewelacji stanowia zwierzaki. Oh. Tu faktycznie bylo wszystko. Ryby, ptaki, szczurki. Obnosna sprzedarz cykad (wielka na trzy i pol cala szarancza z wielkimi czerwonymi oczyma, kazdy egzemplarz zamkniety jest w bambusowym koszyczku - wiezieniu, moze przez to taki pasikonik-gigant wydaje tak zalosne cykanie. Oczywiscie romantyczny to bardzo dzwiek jest, uwielbiam takie przedwieczorne lasy, laki, cykanie, pieknie, nie powiem, sa nastroje... Ale tutaj tych cykad koles mial ilosc hurtowa, koszyczkow zawieszonych na kiju mial moze z 200, moze z 500, huk od tego byl, a nie cykanie, decybele jak na lotnisku szarla de gola za czasow konkorda. Zal mi tych robali sie zrobilo, choc robali za bardzo nie lubie. Ten sam koles mial tez wielki kosz czarnych zuczkow jakis, to okropnie wygladalo, taka czarna drgajaca masa, to te robaki po sobie na chama lazily, ja dziekuje, nie wiem, kto moglby sobie cos takiego kupic, bo o ile zakupienie pasikonika celem podniesienia walorow randki miesci sie jeszcze w mej nadwatlonej przez uplyw lat wyobrazni, to nabytek w postaci czegos, co przypomina karaczana, choc moze nim nie jest, zdaje sie mi byc przedsiewzieciem szalonym. No ale nie jestem stad, nie wiem, nie znam sie, nie bede nikomu wypowiadala wojny o prawa robaka ani probowala zrozumiec, o co tu biega w tym kraju.
Kluczowy moment pobytu na Targu Ptakow i Kwiatow odhaczam od momentu, gdy Bartek powiedzial ku mnie nastepujace slowa: "M., patrz, oni tu maja swinki. Nie morskie." Oh. On mial racje. Tam byla swinka. Taka malutka, jak dwa moje trampki. Z rozowym ryjkiem, slodkimi oczkami, malutkim cieniutkim ogonkiem, raciczkami tak malutkimi i rozowymi, ze az nieprawdopodobnym mi sie zdalo, ze na czyms takim moze stac nawet tak drobne stworzonko. Ta swinka mnie wzruszyla, na kolana powalila, zrobila szal, chociaz pewnie nie chciala zadnego szalu robic, bo byla taka malutka, wystraszona, w ogole w klatce byla - zapomnialam dodac. W klatce! Ona byla taka zmeczona, taka bezbronna, biedna mala swinka. A te straszne chinskie dzieci z racji jezyka, ktory krzyczy nawet szeptem, straszyly biedna swinke, wolajac do niej: xiao zhu! Pomyslalam sobie, ze ja bym chciala ta swinke adoptowac, kupialbym ja i bym o nia dbala, dalabym jej na imie Burek, w zwiazku ze swinki ubarwieniem, karmilabym ja jakimis pysznosciami, wcale nie chcialabym je potem zjesc, jak sugerowal Bartosz. W zyciu bym Burka nie zjadla. Ja bym z Burkiem chodzila na spacerki, by mogl sie wybiegac, ale tam, gdzie nie ma psow, ktore moglyby potraktowac Burka jako przekaske. Burek nie musialby sie bac, spalby ze mna, na pewno by grzal bardzo, byloby nam cieplutko.
Lezka az mi sie w oku zakrecila, gdy pomyslalam sobie, ze musialabym Burka zostawic na pastwe losu, rzeznikow i Chinczykow, gdy jechalabym do Polski. No i odeszlam od klatki z Burkiem, nie ogladajac sie za siebie, a te podle dzieci nadal wolaly xiao zhu, nie wiedzac, ze to nie jest zadna xiao zhu, tylko Burek. Moj.
Potem poszlismy poszukac dzielnicy muzulmanskiej (nie znalezlismy i nikt nie wiedzial, gdzie to jest) oraz pogod (znalezlismy dzieki mojemu wbudowanem w mozg GPS-owi, przy okazji odkrtlismy miasto duchow, czyli swiezo wybudowane zabytki chinskie, w ktorych nic nie ma, puste wnetrza a zewnetrza wzorowane na starocie), a ja ciagle myslalam o swince, co sie z nia stanie i jak sie bedzie czula.
Wrocilam do domu i jakos strasznie pusto mi tu sie zrobilo. Bez rodziny, bez pieska, kotka... I bez swinki.

1 komentarz:

  1. W zwiazku z historia o biednym Burku, mam pewna anegdotke a nawet diwe.
    Pierwsza dotyczy mojej pracy i pytania jakie czesto pada z ust klientow i potencjalnych kupcow zamrazarek. Mimo, że ich pojemnosc jest podawana, jak sie nalezy, w litrach, czesto pada pytanie: A czy swinka mi tam wejdzie? Maja na mysli brudna i wytarzana w gnoju, wielka, tlusta swinie, a uzywaja tak lagodnego okreslenia.
    No i teraz za sprawa tekstu eM, juz bede tylko slyszal: czy Burek tam sie zmiesci? ile Burkow jestem w stanie tu upakowac?, i inne takie. Chyba nie nadaje sie do tej branzy...
    Druga anegdotka (tym razem bez krwi i upychania pocwiartowanego Burka w lodowej komorze). Znajomy mial kiedys taka wlasnie swinke jaka eM zobaczyla na targu. No moze nie dokladnie taka, bo byla wietnamska a nie chinska. A wiec Szarik (tak nazwiemy naszego bohatera, gdyz zapomnialem jak mial na imie) chodzil tylko swoimi drogami - a wiodly one zawsze w prawo, albo w lewo czyli to drugie prawo. Tak czy inaczej skrecal tylko w jedna strone i nie do pomyslenia bylo zebu zrobil inaczej. Tak jest, Szarik chodzil zawsze swoja droga.
    A tak swoja droga, to ciekawe w ktora strone skreca Burek?

    OdpowiedzUsuń