Ostatnio o Szanghaju chciałam żem ja była napisać, że jest tu duszno koszmarnie, jakieś 35 stopni i pięćsetprocentowa wilgotność powietrza, ale nie zdążyłam, bo spieszyłam na pokład boeinga mającego mnie zafrunąć do miejscowości Kunming. W moim życiu jeszcze mi się nie zdarzyło zetknąć z takim zatęchłym, lepkim klimatem. Ledwie wyskoczyłam z airbusa świeżutka niczym pączek z rana w tłusty czwartek, gdyż właśnie dwa kwadranse przed lądowaniem zakończyłam oddawać się żmudnej toalecie w miejscu do tego najwyraźniej przeznaczonym, czyli w toalecie, od razu oblał mnie pot nieznanego dotąd i nieprzeczuwalnego rodzaju.
Teraz jednakowoż mam nowe doświadczenia związane z Szanghajem. I niewykluczone, że będę miała jeszcze wiele innych, albowiem nadal tu jestem.
Bo gdy nadbiegłam do gate 32, skąd miałam wynieść się w przestworza dzięki liniom lotniczym Shanghai Airlines nadbiegł do mnie jakiś skośny Pan i rzekł mi, słusznie się domyślając, że to ja jestem tą Europejką nadlatującą z Monachium (poza mną sami skośni i skośne w kolejce do boardingu stali), iż niestety mój bagaż został wyładowany z Lufy, którą leciałam do Szanghaju, ponieważ w Szanghaju nie dokonuje się transferu bagażu na domestic flights. No i generalnie było dwadzieścia minut do odlotu, a koleś odesłał mnie po bagaż. Logiczne, że na tak ogromnym lotnisku jak to nie byłabym już w stanie dobrnąć z moimi tobołkami jeszcze do odprawy bagażowej. No, powiem szczerze, że nerwa załapałam. Ale wstępnie – takiego malutkiego, skromnego nerwiczka. Bo tak sobie tłumaczyłam – linie wpakują mnie za darmo do innego samolotu, muszę tylko wymienić kartę pokładową z powrotem na bilet, a bagaż musi się szybko gdzieś znaleźć, koleś przy gate 32 zresztą powiedział mi, że mam iść do China Eastern Airlines, bo niby u nich jakimś cudem bagaż mój znaleźć się miał.
No i ruszyłam. Shanghai Airlines oddały mi mój bilet i skierowałam się ku China Eastern. No i następnie mój nerwiczek przerodził się w przerażenie (choć – sama siebie nie poznaję – nie histeryczne), ponieważ w China Eastern powiedzieli, że oni nie wiedzą o co chodzi, mam iść do Shanghai Airlines, ci powiedzieli, że mam iść do Lufthansy, Lufthansa była nieczynna, w końcu gdzieś się jakaś lufowa babeczka znalazła i powiedziała mi, że mam iść do punktu odbioru bagażu, tam z kolei nie chcieli mnie wpuścić, bo to jeszcze strefa wolnocłowa była, więć znowu paszport musiałam pokazywać i wizy i srutututu majtki z drutu.
Trwało sobie to wszystko z jakąś godzinę, nie miałam nawet czasu kląć na tego kolesia, który na Ławicy zapewniał mnie, że mój dobytek poleci do Kunming bez mojego świadomego udziału. No i w końcu – bardzo szczęśliwy moment – ujrzałam już z daleka moją czerwoną torbę, obok niej czarną i bardzo miłą panią, której powiedziałam, że 我很高兴!Chciałam ją wręcz całować. Ale się nie dała. Wzięłam jej bagaże me, i pofrunęłam jak na red bullu przed siebie znowu do hali odlotów, by dowiedzieć się, kiedy właściwie mogę polecieć do Kunming.
I dowiedziałam się w Shanghai Airlines, że dzisiaj już nie. A jutro tylko o 19, tym samym lotem co miałam lecieć. No to ja – co? No jak to? Te Chinki załamywały mnie, mówiły jeszcze gorzej po angielsku niż ja, ciągle mnie do kogoś odsyłały. Gdy tak stałam przy kolejnej ladzie kolejnego stanowiska podszedł do mnie ni z tego ni z owego koleś z serwisu lotniska i powiedział, że on mi wszystko załatwi. Wziął ode mnie bilet, podszedł, ciągnąc mnie za sobą, do zupełnie innych linii (China Southern Airlines) i dogadawszy się z paniami w ichniej mowie (nie ukrywam, że zrozumiałam tylko słowo hang kong czyli lot) oddał mi mój bilet już z wklejką, że lecę ich lotem dnia następnego o 11:25. Czyli za 3 i pół godziny od momentu pisania przeze mnie tych słów. Podziękowałam mu, a on mnie jeszcze chciał do hotelu wysyłać, tani mi polecał (ale nie dość tani jak na studentkę z Polski), jak powiedziałam, że nie, to mi pokazał, gdzie najlepiej na lotnisku przenocować (choć chyba nie ma bezpieczniejszego kraju niż Chiny, żadnego męta na lotnisku, żadnej miejscowej odmiany żula, sami uśmiechnięci, dziani Chińczycy jadą sobie do Europy albo do babci gdzieś na drugi koniec kraju. Koleś zaoferował pomoc i taki miły był, że go ściskać poczęłam z desperacji i braku innych ramion do ściskania.
I zaczęła się długa noc. Ale to już w następnym poście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz